Bł. Jan Paweł II Ecclesia de Eucharistia 61

Bł. JAN PAWEŁ II ECCLESIA DE EUCHARISTIA 61 "Poświęcając Eucharystii całą uwagę, na jaką zasługuje, oraz dokładając wszelkich starań, aby nie umniejszyć jakiegokolwiek jej wymiaru czy wymogu, stajemy się rzeczywiście świadomi wielkości tego daru. Zaprasza nas do tego nieprzerwana tradycja, która od pierwszych wieków dopatrywała się we wspólnocie chrześcijańskiej strażnika opiekującego się tym «skarbem». Kościół, powodowany miłością, troszczy się o przekazywanie kolejnym pokoleniom chrześcijan wiary i nauki o Tajemnicy eucharystycznej, tak aby nie została zagubiona choćby najmniejsza jej cząstka. Nie ma niebezpieczeństwa przesady w trosce o tę tajemnicę, gdyż «w tym Sakramencie zawiera się cała tajemnica naszego zbawienia»"

czwartek, 24 maja 2012

O noszeniu sutanny w dzisiejszym świecie

Pani Sprzątaczka. O noszeniu sutanny w dzisiejszym świecie

sutanna

Publikujemy tekst o noszeniu stroju duchownego. Trzeba dziś przypominać kapłanom, zakonnikom o jego nie dającym się podważyć znaczeniu w dzisiejszym świecie, który angazuje wiele środków, by Pana Boga usunąć z przestrzeni publicznej.

U krakowskich dominikanów pracuje Pani Sprzątaczka. Pani Sprzątaczka jest dostojną, starszą, krakowską matroną. Przychodzi w żakiecie, a zimą w płaszczu i kapeluszu, po czym przebiera się do pracy. Zakłada fartuch i szaleje w bazylice z odkurzaczem, mopem czy innymi insygniami swojego zawodu. Pod koniec pracy oporządza się, chowa fartuch, przebiera się z powrotem w elegancki strój.
Pani Sprzątaczka pracuje przy sprzątaniu kilka godzin dziennie. Fartuch służy jej do ochrony ubrania przed zniszczeniem. Potem go zdejmuje i wraca do domu, do bliskich, aby prowadzić prywatne życie.
Fartuch jest strojem roboczym. Nie konstytuuje tożsamości Pani Sprzątaczki, podobnie jak nie konstytuuje jej wykonywanie zawodu sprzątaczki.

To samo co Pani Sprzątaczka robi przeważająca większość księży. Przebierają się w sutannę lub habit na czas wykonywania obowiązków zawodowych: aby spowiadać, odprawić mszę, poprowadzić katechezę w szkole. Następnie zdejmują ją i chowają, i prowadzą prywatne życie po godzinach. W prywatnym ubraniu wychodzą na miasto, na spacer, na zakupy.

Tylko że kapłaństwo nie jest czynnością przypadłościową, zawodem wykonywanym przez pewną część czasu, aby zarobić pieniądze na utrzymanie. Kapłaństwo konstytuuje tożsamość kapłana. Jest pieczęcią Boga wypisaną na czole. A sutanna jest tego widzialnym znakiem, podobnie jak obrączka na palcu małżonka.
Jeszcze głębsza symbolika dotyczy habitu. Święci zakonnicy i mistrzowie życia duchowego napisali o habicie i swoim umiłowaniu tego znaku całe tomy. Są to myśli bardzo piękne i teologiczne. Wystarczy zresztą wrzucić do Google’a hasła „habit życie zakonne symbolika”, żeby zobaczyć, ile nawet dzisiaj zakony piszą na ten temat. Tutaj tylko jeden cytat, z adhortacji apostolskiej bł. Jana Pawła II Vita consecrata, będącej najnowszym dużym dokumentem papieskim, poświęconym życiu konsekrowanemu:
„Zawsze, ale zwłaszcza we współczesnej kulturze, nieraz bardzo już zeświecczonej, a mimo to wrażliwej na język znaków, Kościół winien zabiegać o to, aby jego obecność była dostrzegalna w codziennym życiu. Ma przy tym prawo oczekiwać, że znacznie przyczynią się do tego osoby konsekrowane, powołane, aby w każdej sytuacji dawać konkretne świadectwo swojej przynależności do Chrystusa. Ponieważ ubiór jest znakiem konsekracji, ubóstwa i przynależności do określonej rodziny zakonnej, wraz z Ojcami synodalnymi gorąco zalecam zakonnikom i zakonnicom, aby nosili właściwy sobie strój, odpowiednio przystosowany do okoliczności miejsca i czasu. Tam, gdzie jest to konieczne z ważnych względów apostolskich, mogą także nosić zwykłe ubranie, odpowiadające ich godności oraz przepisom danego zgromadzenia, oprócz tego zaś stosowny symbol wskazujący na ich konsekrację”.

Proszę zauważyć — zwykłe ubranie mogą nosić, jeśli jest to „konieczne z ważnych względów apostolskich”, ale nawet wtedy muszą mieć na sobie jakiś znak, który ujawnia, że są zakonnikami.

Ojciec Święty ma całkowitą rację. Pochodzę z jednego z najbardziej zeświecczonych miast w Polsce. Na mszę niedzielną chodzi może kilkanaście procent mieszkańców, szerzy się buddyzm i hare kriszna, miejscem niedzielnego oddawania czci sacrum dla większości ludzi stał się hipermarket i galeria handlowa, czas spędza się na zarabianiu i wydawaniu pieniędzy, w fitnessach, klubach itp. Religia, wiara zniknęły z obszaru świadomości społecznej.
Milczące przypominanie o istnieniu Innej Rzeczywistości, jej widzialny znak, jakim jest habit czy sutanna, jest w tym mieście naprawdę rozpaczliwie potrzebne. I to wcale nie w kościele, do którego 80% mieszkańców nigdy nie wchodzi — lecz w galerii handlowej, kawiarni, kinie, tam, gdzie ci ludzie przesiadują.

Księży i zakonników w moim mieście na ulicach się nie widuje. Wszyscy chodzą po świecku. Ksiądz Jan Twardowski opowiadał anegdotę, która w zamierzeniu miała świadczyć o jego ludzkiej słabości. Mianowicie szedł kiedyś ulicą w centrum Warszawy, gdy podszedł jakiś człowiek i zapytał, czy może zrobić mu zdjęcie. Ksiądz Twardowski ucieszył się, że rozpoznano w nim znanego poetę, i zapytał: „Dlaczego chce mi pan zrobić zdjęcie”. Usłyszał: „Bo to niezwykły widok: ksiądz w sutannie na ulicy!”
Potrzebna jest jak najszybsza zmiana mentalności duchowieństwa i zakonników. Nawet nie nawrócenie — bo nie wątpię, że większość z nich jest naprawdę gorliwa — lecz zrozumienie, że znak stroju duchownego jest w dzisiejszym zeświecczonym, zagubionym, ale wbrew pozorom bardzo wrażliwym świecie podstawą praeparatio evangelica. W społeczeństwie, które nie chce już słuchać pasterzy, potrzebne jest najpierw milczące świadectwo ich zewnętrznego wyglądu i zachowania.

Jeszcze jedna migawka. Świętą Teresę od Dzieciątka Jezus pytano, jak siostry mogą nosić takie grube habity w upał. (Wtedy habitów nie robiono z materiałów na łazienkowe zasłonki). Odpowiedziała: „Pan Bóg wynagrodzi nam te grube habity”.

Dominika Krupińska

poniedziałek, 21 maja 2012

Porozumienie sił zła bł. kard. Newman

Z pewnością istnieje dziś porozumienie [sił] zła, zrzeszające członków ze wszystkich stron świata, posiadające własne struktury, działające aktywnie i oplatające Kościół katolicki swą siecią oraz przygotowujące drogę do powszechnej apostazji.

Ponad sto lat temu, w czasach raczej spokojnych, a nawet – w porównaniu do powszechnej apostazji i religijnego zamieszania naszych czasów – chrześcijańskich, kard. Jan Henryk Newman w proroczych słowach przepowiedział obecną katastrofę:
„Z pewnością istnieje dziś porozumienie [sił] zła, zrzeszające członków ze wszystkich stron świata, posiadające własne struktury, działające aktywnie i oplatające Kościół katolicki swą siecią oraz przygotowujące drogę do powszechnej apostazji. Nie wiemy, czy apostazja poprzedza bezpośrednio pojawienie się Antychrysta, czy nadejście jego jeszcze się opóźni, z całą jednak pewnością odstępstwo to, we wszystkich swych przejawach i środkach, jest dziełem Złego i otacza je odór śmierci”.

Bez wątpienia chrześcijanie powinni rozmyślać nad pierwszym i drugim przyjściem Chrystusa, aby ich serca czuwały na modlitwie oraz by rozbudzali w sobie nadzieję i tęsknotę za Jego drugim nadejściem. Sam Chrystus wzywał nas do wyglądania, rozpoznawania i badania znaków Jego przyjścia – Jego powrotu jako Sędziego żywych i umarłych. Również Ojcowie Kościoła zachęcali, by rozmyślać często o sądzie ostatecznym, by zastanawiać się nad szczegółowym rozrachunkiem, jaki każdy z nas będzie musiał zdać. Owocem takiej refleksji jest u wiernego naśladowcy Chrystusa głęboka wiara oraz roztropna, przewidująca mądrość, pozwala ona bowiem niejako zerwać maskę z oblicza zepsutego świata. Podczas rozważania tych prawd z oczu naszych opadnie zasłona i zobaczymy wyraźnie, w jaki sposób ten świat sekularyzuje, wypacza i desakralizuje całą strukturę społeczną – politykę, ekonomię, prawo, edukację – całą sferę aktywności osobistej i społecznej. Zrozumiemy, w jaki sposób ten proces kosmicznej perwersji przygotowuje świat na nadejście Antychrysta, który szybko zdobędzie władzę absolutną i zajmie miejsce Boga.

Kard. Newman przewidział ten atak na wiarę świętą. Ostrzegał chrześcijan przed nowinkarzami, którzy chcieliby wstrząsnąć stałością chrześcijańskich form kultu i zaszczepić Kościołowi liturgiczną gorączkę. „Owi zwolennicy zmian kwestionują każdą chrześcijańską formę modlitwy, postawy i gesty modlitewne, a nawet same nabożeństwa oraz tradycyjne i prywatne praktyki wiary.” Ich żądza nowinek jest taranem bijącym w stałość dawno ustanowionych świętych obrzędów, które były przez stulecia dla wspólnot chrześcijańskich przekaźnikiem prawd ewangelicznych. Z furią zastępują uświęcone formy kultu nową, rozcieńczoną liturgią Mszy, nowymi modlitwami, nowymi formami sakramentów, nowymi kościołami; wszystko to rodzi u wiernych dezorientację.

Kard. Newman pisze:
„Nikt nie może prawdziwie szanować religii i znieważać jej form [kultu]. Zgoda, formy te nie pochodzą bezpośrednio od Boga, ale długie ich używania uświęciło je, gdyż duch religii przeniknął je do tego stopnia, że ich unicestwienie rodzi u wielu poczucie zagubienia i niszczy w nich sam zmysł religijności. Były one tak silnie utożsamiane z samym pojęciem religii, że nie sposób usunąć ich bez uszczerbku dla niej. Wiara większości ludzi nie zniesie takiej transplantacji. (...) Drogocenne doktryny są nanizane jak klejnoty na cienką nić. „

Ponadto nowym formom brak wzniosłości, są płaskie i banalne. Dlaczego postawę klęczącą zastąpiono stojącą? Sam Chrystus Pan padał na kolana i na twarz, kiedy modlił się do swego Ojca. Szatan dobrze zna znaczenie kultu i jego potrzebę u człowieka. Usiłował nakłonić Pana Jezusa, by upadł przed nim na twarz i oddał mu pokłon. Dlaczego rok liturgiczny i Msza zostały zmienione w tak niefortunny sposób, że doprowadziło to do dezorientacji wiernych co do liturgii Mszy, kultu świętych i okresów roku kościelnego? Dlaczego Gloria, modlitwa koncentrująca się w sposób absolutny na Bożym majestacie i Jego dobroci, została ograniczona praktycznie do niedziel? Czy wiara naprawdę jest odnawiana i ożywiana poprzez zanik poczucia wspólnoty z chrześcijanami czasów starożytnych i apostolskich?

Nowa liturgia nie wprowadza nas już w prawdziwe doświadczenie życia Jezusa Chrystusa. Zostaliśmy tego pozbawieni poprzez zniesienie hierarchii świąt. Ponadto nowe formy kultu są nierzadko rezultatem eksperymentów. Eksperymentuje się jednak z rzeczami, z przedmiotami, które ma się zamiar poddać analizie. Eksperyment jest metodą naukową. Liturgia natomiast pełna jest tajemnic, rzeczywistości, w których należy uczestniczyć. Eksperymenty jedynie desakralizują te tajemnice.

Bałwochwalstwo polegające na manipulowaniu przy rzeczach świętych nie ominęło i Kościoła, co zaowocowało liturgią pełną miernoty, będącą show dla widzów, odrywającą ich od rzeczy świętych, uniemożliwiającą wewnętrzne zjednoczenie z Bogiem i wulgaryzującą, jeśli nie osłabiającą, święte czynności, symbole, muzykę i słowa. W rzeczywistości zubożona w ten sposób liturgia niczego nie odnowiła – innowacje te doprowadziły do opustoszenia kościołów, zaniku powołań do kapłaństwa i życia zakonnego, odstręczyły konwertytów i otworzyły szeroko drzwi Kościoła różnego rodzaju buntownikom. „Nawet jeśli jest ważna, nie jest w stanie nikogo zainspirować – jest bezbarwna, powierzchowna i banalna, pozbawiona woni świętości. Zhumanizowana, „populistyczna” liturgia nie będzie nigdy w stanie zrodzić świętych, cudu tego dokonać może jedynie liturgia przebóstwiona.”

Dziś nie jest bynajmniej tajemnicą, że wrogowie Kościoła pragną zniszczyć wiarę w Bóstwo Chrystusa. Skoro liturgia została zhumanizowana, Chrystus – jej centrum i podmiot – nie jest już Boskim Odkupicielem, stał się humanistą par excellence, wyzwolicielem, rewolucjonistą, marksistą wprowadzającym ludzkość w nowe tysiąclecie. Powinniśmy zachować czujność wobec tych, którzy usiłują nakłonić nas do porzucenia naszych uświęconych form kultu, a przez to doprowadzić ostatecznie do zanegowania przez nas całości naszej wiary świętej. Kościół atakowany jest przez synów szatana, działających tak na zewnątrz, jak i wewnątrz owczarni – ponieważ jest on żywą formą, (...) widzialnym ciałem religii. Owi mistrzowie zwodzenia wiedzą, że jeśli uda im się pozbyć świętych form, poradzą sobie również z samą religią... Jeśli naruszycie lex orandi, w sposób nieunikniony zniszczycie również lex credendi. Dlatego właśnie ludzie ci zwalczają wiele nabożeństw pod pretekstem, że są one w istocie przesądami, dlatego proponują tyle zmian i przeróbek – jest to sprytnie skalkulowana taktyka, obliczona na wstrząśnienie samymi fundamentami wiary. Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że formy religijne – pozornie same w sobie obojętne – nabierają wielkiej wartości, w miarę jak posługujemy się nimi w naszej drodze do świętości.

Miejsca poświęcone oddawaniu czci Bogu, starannie wyodrębnione dla Jego kultu, pobożnie świętowany dzień Pański, publiczne formy modlitwy, formy liturgiczne – wszystkie te rzeczy, jako całość, stanowią dla wiernych świętość i istnieją de facto z rozporządzenia Bożego. Obrzędy uświęcone przez Kościół wielowiekowym ich używaniem nie mogą być kwestionowane bez szkody dla dusz. Ponadto, wedle słów kard. Newmana, „ludzie zajmujący się reformą liturgii powinni zawsze być świadomi następującej prawdy: nawet w przypadku najbłahszej z obowiązujących świętych form [kultu] bardzo często upragnione ulepszenie okazuje się w praktyce głupotą. „

Dzisiejsi biskupi postąpiliby mądrze, odnosząc te słowa kard. Newmana do obecnej wojny o świętą liturgię.

Kiedy więc ludzie światowi wykpiwają nasze święte obrzędy, utwierdzajmy się w naszym przekonaniu w następujący sposób – i jest to argument, który wszyscy, ludzie wykształceni i niewykształceni są w stanie zrozumieć – formy te, nawet jeśli są pochodzenia ludzkiego, (...) posiadają co najmniej równie uświęcający i dydaktyczny charakter, co obrzędy judaizmu. A przecież Chrystus i Apostołowie nie chcieli, by te obrzędy spotkał najmniejszy brak uszanowania, czy by zostały usunięte w sposób nagły. Tym bardziej nie powinniśmy tego tolerować w odniesieniu do naszych własnych ceremonii.

Ojcowie Kościoła zwracają uwagę na zepsucie liturgii, jakie panować będzie w czasach ostatecznych. W miarę, jak koniec ten będzie się przybliżał, Kościół poddawany będzie wściekłemu i bardziej diabolicznemu prześladowaniu niż kiedykolwiek w swej historii. Ustanie wszelki kult religijny. „Usuną codzienną ofiarę”. Niektórzy Ojcowie interpretują te słowa w taki sposób, że Antychryst zniesie na trzy i pół roku wszelki kult religijny. Inni z kolei przypominają nam, że Antychryst ustanowi swój tron w świątyni Boga i zażąda od swych zdeprawowanych wyznawców oddawania sobie czci. Św. Augustyn zastanawiał się, czy dzieciom udzielany będzie wówczas chrzest. Żyjemy w czasach tak zdeprawowanych, że wiele państw nie pozwala nawet na naturalną śmierć niewinnych istot ludzkich (...). Panowaniu Antychrysta towarzyszyć będą liczne cuda, podobne do tych, jakich dokonywali egipscy czarnoksiężnicy przed oczyma faraona czy też Szymon Mag przed śś. Piotrem i Janem.

Św. Cyryl pisze:
„Lękam się wojen między narodami, lękam się podziałów między chrześcijanami, lękam się nienawiści między braćmi. Jednak dosyć! Niech Bóg broni, by któregoś dnia się to spełniło! Bądźmy jednak przygotowani.”

Widzimy więc, że poza prześladowaniami krwawymi, wrogowie Kościoła posługiwać się będą również podstępem i oszustwem. Antychryst będzie bardzo skutecznie dzielił i skłócał ze sobą chrześcijan. Uda mu się oderwać od skały zbawienia wiele dusz i wciągnąć je w herezję lub schizmę, pozbawiając je chrześcijańskiej wolności oraz siły. (...)

Nasze działania i nasza wierność (...) determinują zarówno nasze doczesne, jak i wieczne przeznaczenie. Istnieje zasadniczy, głęboki związek pomiędzy zdrowiem duchowym i wolą zwycięstwa a materialnymi środkami, jakie mamy w tej walce do dyspozycji. Bez zdrowia duchowego wszystkie środki, jakich moglibyśmy użyć dla osiągnięcia zwycięstwa, zostaną roztrwonione w słabych rękach chorego narodu, który postępuje lękliwie, ponieważ jego serce jest tchórzliwe, jego umysł zdezorientowany, wzrok rozmyty, słuch przytępiony, uwaga osłabiona (...).

Naród taki może pobrzękiwać swoją zbroją w aktach komicznej brawury, nie przestraszy to jednak żadnego tyrana. Naród ów gra w istocie rolę błazna, gdyż przy całej posiadanej broni nie jest przygotowany do walki, a jeśli już się na nią zdecyduje, jest zbyt słaby, by podjąć jakieś stanowcze działania. (...) Bez wątpienia agnostycy i ateiści powitają z protekcjonalnym uśmiechem proroctwo o nadejściu Antychrysta w oparach herezji, w epoce bohaterów i wojen, a liberalni chrześcijanie przyłączą się do tego chóru szyderców. Było tak w czasach Noego, wyśmiewanego z powodu budowania arki. Było tak również w czasach Abrahama, wstawiającego się bezskutecznie za Sodomą i Gomorą. Było tak wreszcie w czasach Chrystusa, który płakał nad Jerozolimą.

Wszyscy ci sceptycy zostali w wyniku swego niedowiarstwa unicestwieni. Będzie tak również i na końcu czasów, ludzie źli są bowiem zbyt pyszni, by zaakceptować i zrozumieć drogi Boga. W tych ostatnich dniach ludzie kochać będą jedynie samych siebie, chciwi, pyszni, bluźniercy, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, bezbożni, pozbawieni naturalnych uczuć, naruszający pokój, oskarżający fałszywie, niepowściągliwi, gwałtownicy, mający w pogardzie dobrych, zdrajcy, szaleńcy, zarozumiali, miłośnicy przyjemności, szydercy podążający za swymi żądzami (...).

„Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę, kiedy przyjdzie?” – pytał Chrystus, mając na myśli czasy ostateczne. My wszyscy, chrześcijanie, musimy być Jego heroldami, wyglądającymi poranka, świtu, oznak Jego drugiego, chwalebnego przyjścia. Pomimo powszechnej apostazji, jaka wówczas będzie panować, Chrystusa Pana powitają resztki wiernych chrześcijan. Owa garstka radować się będzie, mając świadomość, że paruzja położy na zawsze kres podłej polityce współpracy z grzechem, zgromadzi razem Jego wybranych i ustanowi wieczne entente cordiale (‘serdeczne porozumienie’), miłosne zjednoczenie z Bogiem, które nazywamy wizją uszczęśliwiającą.

Tekst za „The Remnant” z 28 lutego 1978 r. Tłumaczył Tomasz Maszczyk. 

piątek, 18 maja 2012

Papież uczy, jak konsekrować

RADIO WATYKAŃSKIE  
Kielich krwi mojej [...], która za was i za wielu będzie wylana”. Tak mają odtąd brzmieć słowa konsekracji w niemieckiej wersji Mszału Rzymskiego.
 
W posoborowym przekładzie liturgii Niemcy oddali łacińskie pro multis „za wielu” wyrażeniem für alle „za wszystkich”. Teraz mają wprowadzić dosłowny przekład für viele „za wielu”. Kwestia tego tłumaczenia wywołała dyskusje wśród niemieckich biskupów, o czym mówił Papieżowi 15 marca przewodniczący episkopatu, abp Robert Zollitsch. Benedykt XVI skierował do niego wczoraj obszerny list w tej sprawie.

Papież przypomina, że na ostatniej wieczerzy Chrystus mówił apostołom o swojej krwi przelanej „za was”– według Ewangelii Łukasza i Pierwszego Listu do Koryntian, czy też „za wielu” – według Marka i Mateusza. Łacińska liturgia ujęła obie wersje wyrażeniem „za was i za wielu”. Po Soborze w wielu językach ewangeliczne „wielu” oddano jako „wszystkich”, by zaznaczyć powszechność dzieła odkupienia. Nie był to jednak przekład, ale interpretacja, choć oczywiście jak najbardziej uzasadniona, bo nasza wiara daje nam pewność, że Jezus umarł za wszystkich ludzi – wyjaśnia Benedykt XVI. Przytacza trzy bardzo wyraźne stwierdzenia tego faktu przez św. Pawła (Rz 8, 32; 2 Kor 5, 14; 1 Tm 2, 6). Jednak ze względu na szacunek dla słów Chrystusa Stolica Apostolska zaleciła, by w tym przypadku zachować je w dosłownym brzmieniu, wyjaśniając ich właściwy sens w katechezie. Do prowadzenia takiej katechezy Ojciec Święty zachęca niemieckich biskupów. Trzeba uczyć wiernych, że nawet gdy w dzisiejszym społeczeństwie są nieraz nieliczni, mają być odpowiedzialni za głoszenie Ewangelii wielu ludziom.

Dodajmy, że polski tekst liturgiczny w słowach konsekracji zachował zawsze dosłowny przekład „za wielu”, podobnie, jak i francuski. W wydanym niedawno Mszale angielskim, jak też w hiszpańskim, powrócono już do tłumaczenia „za wielu”, mimo iż tam również wprowadzono po Soborze wyrażenie „za wszystkich”.

Papieski list do biskupów spotkał się w Niemczech z dużym echem. Przewodniczący niemieckiego episkopatu zauważył, że Benedykt XVI "z wielką dbałością dobrał argumenty" przedstawiające problem tłumaczenia słów Jezusa w Wieczerniku. „Dla niemieckich biskupów list ten jest ważnym impulsem do szybkiego wydania tłumaczenia mszału rzymskiego”. Abp Robert Zollitsch dodał, że list Benedykta XVI jest tym samym „wyjaśnieniem i zamknięciem dyskusji”. Do tej pory bowiem wśród niemieckojęzycznych teologów trwał spór o poprawne tłumaczenie słów Jezusa z Ostatniej Wieczerzy. Część biblistów zwrot „pro multis” interpretowała jako „...kielich krwi Mojej nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wszystkich będzie wylana...”, podkreślając w ten sposób uniwersalność zbawienia, inni akcentowali jako adresatów „wielu” zgromadzonych na Eucharystii.

Z dużym zadowoleniem list Benedykta XVI przyjął kard. Joachim Meisner. Przewodniczący komisji liturgicznej w niemieckim episkopacie podkreślił, że „wielkie rodziny językowe na świecie już wróciły do pierwotnej biblijnej wersji słów konsekracji, teraz pora, by za ich przykładem poszli niemieccy katolicy”. Arcybiskup Kolonii zapowiedział wprowadzenie zwrotu „za wielu” do nowego tłumaczenia Mszału Rzymskiego, który jest przygotowywany dla niemieckich diecezji i wezwał do szybkiego przeprowadzenia katechezy wyjaśniającej wiernym zapowiedziane zmiany. Równie pozytywnie papieski list przyjął przewodniczący austriackiego episkopatu kard. Christoph Schönborn.

środa, 16 maja 2012

Strój duchownego - dlaczego sutanna?

ks. dr Jacek Stefański

Każdy ksiądz jest przede wszystkim najpierw pasterzem, przewodnikiem dla wiernych na drodze do Boga. Pasterz powinien być przez owce łatwo rozpoznawalny – oczywiście , głównie przez swoja postawę, ale również przez strój, tak by każdy dostrzegał jego tożsamość, wyrażającą przynależność kapłana do Boga i Kościoła, którego służbie jest oddany.

Dlaczego sutanna? Początków tego stroju trzeba szukać w starożytnej historii. Na długo przed pojawieniem się spodni (II w.) mężczyzni chodzili w długich szatach, tak że i duchowni nie wyróżniali się specjalnie ubiorem w owym czasie. Gdy jednak w VII w. nastąpiła znacząca ewolucja w modzie i pod wpływem zwyczajów galijskich i germańskich, stroje w Rzymie zaczęto skracać, Kościół pozostal przy dawnych szatach. Ta odmienność ubioru spowodowała z czasem, że duchowieństwo zaczęto uznawać za odrębny stan społeczny, co w innym może nieco zakresie i znaczeniu trwa jednak do dzisiaj.

Być może dla wielu zastanawiający jest czarny kolor stroju duchownych. Niektórzy mówią nawet, że jest smutny czy wręcz ich odstrasza. Czerń sutanny dla ucznia Chrystusa, który - by iść za Nim - zostawia wszystko, oznacza obumarcie dla świata, którego jedną z cech jest wielość kolorów. Przywdzianie sutanny jest więc świadomym i dobrowolnym aktem rezygnacji z tego , co niesie świat, w myśl słów Jezusa: "Nie możecie służyć Bogu i mamonie" (Mt 6,24) Pośród jednak tej czerni odznacza się biały pasek , wkładany w stójkę sutanny, powszechnie nazywany „koloratką”. Biel jest znakiem zmartwychwstania i życia wiecznego, ukrytego w Bogu. Każdy kapłan jest zwiastunem tego życia, którego będzie udzielać Chrystus przez jego posługiwanie. Ponadto biel koloratki jest symbolem dziewiczej duchowej płodności prezbitera, w której będzie on w imię Jezusa rodzić nowe dzieci dla Kościoła. Sam zaś jej kształt, przypominający w pewien sposób obrożę czy obrączkę ( w jęz.łacińskim collare to obroża) oznacza , że ten, kto ją nosi , nie jest już wolny, lecz poslubiony Jezusowi.

W dzisiejszych czasach noszenie przez duchownych sutanny ma jeszcze jeden szczególny wymiar. Strój ten jest wymownym znakiem dla wszystkich. Dla każdego jednak ma on rózny sens, różne też budzi reakcje i emocje. I tak dla jednych jest wyrazem autentycznego świadectwa, więzi Kapłana z Bogiem i Kościołem i budzi u nich wielki szacunek, czasem nawet podziw. Dla innych , mniej lub wcale nie zaangażowanych w życie religijne, jest czymś, co razi w oczy, znakiem zbyt mocnym, bo wyrzucającym – aż nadto wyrażnie - ich letniość.

Często więc osoby takie mijając Księdza w sutannie , schylają głowy czy przechodzą na drugą stronę ulicy. A są też i tacy , którzy na widok stroju duchownego reagują wulgarnie, ordynarnie. Można by więc powiedzieć, że sutanna jest dziś dla nas także swoistym testem naszej chrześcijańskiej tożsamości, tego, czy potrafimy przyznać się do naszej przynależności do Kościoła. To przeciez po niej rozpoznajemy księdza i wówczas pozdrawiamy w nm Pana Boga, mówiąc : "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus"

"Z Niepokalaną" nr. 2/2002

poniedziałek, 14 maja 2012

Cyrk na kółkach. To znaczy: na jajach

Czyli Nowa Wiosna Posoborowia - parafia w Hartbergu (Styria, Austria). Oczywiście parafia "w pełnej łączności z Zającem Wielkanocnym".
Po prostu wiosenny piknik z elementami konsekracji. Już mi się nawet odechciało pisania jakiegokolwiek komentarza. Powoli zaczynam rozumieć, dlaczego Duch Święty natchnął "ojców posoborowych" do celebracji na taboretach, deskach do prasowania czy innych stołach do bilarda wstawianych do naw i prezbiteriów. Przynajmniej oszczędzono męczennikom, których relikwie znajdują się w ołtarzach, udziału w tej hucpie.
Foto (c) Friedrich Saurer

Zając Wielkanocny prowadzi modlitwę powszechną, a pod koniec Mszy świętej ucieka przed błogosławieństwem, a potem pojawia się po Mszy, aby wyprowadzić dzieci z kościoła. Rozumiem, że te dwie marchewki na jego głowie (jak wiadomo wszystkie zające noszą na głowie dwie marchewki) przypominające diabelskie rogi to tylko czysty przypadek?

Portugalia - masoneria - Fatima (cz. I)

autor: Grzegorz Kucharczyk

Zdawałoby się, że objawienia Maryi w Fatimie przypadły na najmniej sprzyjającą im porę, a tymczasem – dzięki kontekstowi politycznemu – ukazały one tym dobitniej, że Bóg działa poprzez wydarzenia historyczne i że do Niego należy ostateczne zwycięstwo.
Zdawałoby się, że objawienia Maryi w Fatimie przypadły na najmniej sprzyjającą im porę, a tymczasem – dzięki kontekstowi politycznemu – ukazały one tym dobitniej, że Bóg działa poprzez wydarzenia historyczne i że do Niego należy ostateczne zwycięstwo.
 
Początki antyklerykalnej republiki
 
W 1910 r. przewrót republikański położył kres istnieniu w Portugalii monarchii. Do władzy doszły ugrupowania republikańskie, mocno infiltrowane przez masonerię i od lat nie kryjące swoich antykatolickich fobii i uprzedzeń. Jeszcze podczas trwania puczu, który zmusił do emigracji króla Manuela II (5 X 1910), wystąpieniom antymonarchicznym towarzyszyły napaści (często inspirowane przez loże masońskie) na osoby duchowne i w ogóle na ludzi wierzących. W wyniku tych aktów agresji zginęło dwóch księży lazarystów, a do końca roku zamordowano co najmniej 15 księży i zakonników; ponadto bandy „populares” (złożone z przedstawicieli republikańskiej „ulicy”) ciężko pobiły w tym samym czasie ponad stu duchownych.
Na porządku dziennym (nie tylko w stolicy, ale również na prowincji) były napaści na kościoły (tylko przez cztery dni trwania republiki zdemolowano 20 świątyń) oraz domy zakonne (wrogiem republiki okazały się m.in. przyrządy laboratoryjne znalezione w jezuickim kolegium w Campolide pod Lizboną, które doszczętnie zniszczono). Poza tym zaatakowano i zniszczono redakcje katolickich pism w Lizbonie (Portugal) oraz w Porto (Palavra).
Antykatolickie pogromy republika portugalska ujęła w „ramy systemowe”. Jak pisze polski badacz tego zagadnienia prof. T. Wituch: „działania wymierzone przeciw Kościołowi nie były przypadkowe. Antykościelna i antykatolicka polityka, zainicjowana przez pierwszy rząd republikański, była aż do 1918 roku niezmiennym i pierwszoplanowym wątkiem poczynań republikanów”.
Postacią symbolicznie wręcz związaną z antykatolicką polityką portugalskiej republiki był Alfonso Costa – profesor prawa w Coimbrze, brat lożowy, a przede wszystkim minister sprawiedliwości (w przyszłości również premier). Costa – portugalski odpowiednik Émile’a Combes’a, naczelnego laicyzatora III Republiki w latach 1902 – 1905 – miał ambicję w ciągu dwóch pokoleń całkowicie wyplenić katolicyzm w Portugalii (czytaj: zdechrystianizować ten kraj).
 
Jak masoneria wykorzeniała katolicyzm w Portugalii
 
Podobnie jak wcześniej we Francji czy podczas niemieckiego kulturkampfu, wojna z katolicyzmem w Portugalii rozpoczęła się od uderzenia w zakony. Już 8 października 1910 r. (trzy dni po zwycięstwie rewolucji, a więc traktowano sprawę priorytetowo) rząd opublikował opracowany przez ministra Costę dekret obwieszczający kasatę wszystkich zgromadzeń zakonnych w Portugalii. Jak zawsze (na wzór Francji i Niemiec) na pierwszy ogień poszli jezuici. W trybie natychmiastowym aresztowano i wydalono z Portugalii wszystkich (388) członków Towarzystwa Jezusowego.
Podobnie jak to się działo podczas innych toczonych wówczas w Europie antykatolickich „wojen o kulturę”, usunięto w Portugalii nauczanie religii w szkołach (22 X 1910), a osobom duchownym oraz instytucjom kościelnym zakazano nauczania – nie tylko w szkołach państwowych, ale również w prywatnych.
Dekret z 18 X 1910 r. nakazujący usunięcie symboli katolickich z budynków użyteczności publicznej oznaczał ogólnokrajową akcję dekrucyfikacyjną w szkołach i urzędach. Z przysiąg oraz urzędowych oświadczeń usunięto wszelkie odwołania się do Boga. Katolickie święta pozbawiono charakteru świąt państwowych; jako dni wolne od pracy ostały się tylko niedziele, w urzędowej nomenklaturze określane jako „dni odpoczynku” (dekret z 26 X 1910).
Osobny dekret usuwał kapelanów z armii, a wojskowym zakazano uczestnictwa w religijnych nabożeństwach w mundurze. Nadzór nad katolickimi organizacjami, a nawet nad czynnościami liturgicznymi, został oddany w ręce cywilnych komisarzy mianowanych przez władze (nie trzeba dodawać, że byli to w większości wolnomularze albo ich zwolennicy). To oni – a nie na przykład proboszczowie – mieli decydować nie tylko o zgodzie na odprawienie nabożeństwa poza murami świątyni (np. procesji Bożego Ciała), ale również o liczbie i terminie nabożeństw w obrębie danego kościoła. Ponadto duchownym zakazano noszenia sutann lub habitów w miejscach publicznych.
Październikowa rewolucja Alfonsa Costy nie oszczędziła również jego macierzystej uczelni – uniwersytetu w Coimbrze. 23 X 1910 r. zlikwidowano obecny tam od sześciu stuleci wydział teologiczny. Miesiąc później z wydziału prawa usunięto katedrę prawa kościelnego (prawo kanoniczne wykładano w Coimbrze od średniowiecza).
Integralną częścią antykatolickiego ustawodawstwa były zmiany przeprowadzone przez rząd republikański w prawie rodzinnym. 3 XI 1910 r. zalegalizowano i znacznie ułatwiono rozwody. Opublikowany w święta Bożego Narodzenia (datę wybrano nieprzypadkowo) roku 1910 dekret zrównywał w sensie prawnym konkubinat z legalnie zwartym małżeństwem, co w praktyce legalizowało poligamię.
Z perspektywy republikańskiej czymś naturalnym było doprowadzenie do zerwania stosunków dyplomatycznych ze Stolicą Apostolską. 19 X 1910 r. nuncjusz apostolski musiał opuścić Portugalię; wcześniej powrócił do Lizbony wezwany do kraju przez rząd republikański portugalski ambasador przy Stolicy Apostolskiej.
Zwieńczeniem antykościelnej polityki republiki był wzorowany na francuskim prawie z 1905 r. dekret o rozdziale Kościoła od państwa, opublikowany 20 IV 1911 r. Słowo „rozdział” było tylko zasłoną dymną. W istocie chodziło o wypchnięcie nie tyle Kościoła, ile katolicyzmu ze sfery publicznej oraz radykalne ograniczenie swobód Kościoła.
Na mocy owego dekretu cała własność należąca do Kościoła została skonfiskowana przez państwo. Budynki kościelne miały być odtąd przez państwo „dzierżawione”, ale nie osobom duchownym czy instytucjom kościelnym, ale „stowarzyszeniom kultowym” (rozwiązanie wprost zaczerpnięte z wzorca francuskiego). Przy czym taka „dzierżawa” mogła być natychmiast odwołana przez władze państwowe, bez podania przyczyn. Jednak w odróżnieniu od francuskiego pierwowzoru portugalskie prawo zakazywało księżom nawet przynależności do tych stowarzyszeń (a co dopiero kierowania nimi).
Dekret z 20 IV 1911 r. przewidywał ponadto, że w Portugalii mają pracować tylko ci księża, którzy ukończyli studia teologiczne w Portugalii (mimo że, jak widzieliśmy na przykładzie polityki władz wobec uniwersytetu w Coimbrze, te możliwości były radykalnie pomniejszane). Chodziło o zamknięcie drzwi przed duchownymi, którzy wykształcenie zdobyli na przykład w Rzymie.
W prawie o rozdziale Kościoła od państwa znalazł się również zapis obligujący osoby duchowne do „oficjalnego korespondowania za pomocą poczty jedynie z władzami publicznymi, a nie między sobą”. Publikacja i odczytywanie w kościołach listów pasterskich biskupów (a także papieża) było każdorazowo uzależnione od zgody władz.
Autorów dekretu absorbowała również kwestia dzwonów kościelnych, a właściwie ich dźwięku. Postanowiono więc, że bicie dzwonów w nocy będzie odtąd zakazane, a rozstrzygnięcie co do dalszego istnienia dzwonów oddano w gestię władz municypalnych.
Krytykowanie zapisów prawa o rozdziale Kościoła od państwa oraz „innych praw odnoszących się do Kościołów”, jak również negatywne ocenianie „władz publicznych czy też jakiejkolwiek ich czynności lub formy rządu, bądź też praw Republiki” były zagrożone karą więzienia oraz utratą uposażenia.
Dekret o rozdziale przewidywał bowiem, że duchowni mają być utrzymywani z „pensji państwowych”. W rzeczywistości owe „pensje” pochodziły w całości ze składek wiernych, z których 1/3 i tak zabierało państwo. Aby jeszcze dotkliwiej upokorzyć portugalskich katolików, Alfonso Costa i jego lożowi bracia umieścili w dekrecie zapis, że wspomniane uposażenia miały również przysługiwać księżom, którzy wcześniej zostali pozbawieni swoich urzędów przez władze kościelne (np. z powodów obyczajowych). Tym samym pieniądze pochodzące ze składek wiernych mieli otrzymywać także ci księża, którzy złamali celibat, a po ich śmierci „pensja” miała przechodzić na wdowy po nich albo na ich dzieci.
 
Stanowcza postawa papieża i biskupów
 
W obliczu otwartej wojny wypowiedzianej Kościołowi przez sterowaną przez masonów republikę portugalscy biskupi wystosowali do wiernych 24 XII 1910 r. list pasterski. Podkreślając swoją lojalność wobec republiki, hierarchowie zakazali jednocześnie katolikom brania udziału w jakichkolwiek akcjach wymierzonych w Kościół. Władze zakazały publikacji i odczytywania tego listu. Zakazu nie posłuchał biskup Porto, co kosztowało go uwięzienie w Lizbonie.
W odpowiedzi na dekret o rozdziale Kościoła od państwa biskupi Portugalii raz jeszcze wystosowali wspólny list pasterski do wiernych w dniu 5 V 1911 r. Zaprotestowali w nim przeciwko temu nowemu, antykościelnemu prawu. W konsekwencji władze wydały wyrok banicji na patriarchę Lizbony Antonia Mendesa Belo i biskupów z Braganzy, Faro, Lamego, Portalegre oraz Viseu (w więzieniu już wcześniej przebywał biskup Porto). W ten sposób cały episkopat Portugalii znalazł się na wygnaniu. Była to rzecz bez precedensu w historii tego kraju i niespotykana w dziejach żadnego innego państwa.
Rozpętane przez republikę (czytaj: masonerię) prześladowania Kościoła w Portugalii spotkały się ze zdecydowaną reakcją Rzymu. Papież Pius X ogłosił 24 maja 1911 r. encyklikę Iamdudum Lusitaniae. Potępił w niej „występny i szkodliwy” dekret o rozdziale Kościoła od państwa, nazywając go „prawem, które pogardza Bogiem i odrzuca wiarę katolicką”. Ojciec Święty nie miał też wątpliwości co do celu tego i innych antykościelnych praw: „sprowadzenie Kościoła do poddaństwa wobec Państwa, poprzez prześladowanie Go we wszystkim, co dotyczy Jego świętej władzy i ducha”.
Miarą zacietrzewienia portugalskich laicyzatorów, którzy własną ideologię przedkładali nad portugalską rację stanu, było dążenie republikańskiego rządu do rozciągnięcia antykatolickiej legislacji również na należące do Portugalii obszary kolonialne. Przechodzono przy tym do porządku dziennego nad faktem, że obecność Kościoła na tych terenach (od XV w.) była najsilniejszym czynnikiem integrującym kolonie z metropolią.
W 1913 r. rząd zadecydował o wysłaniu do kolonii „misji laickich”, które miały zastąpić tam pracę wykonywaną przez katolickie duchowieństwo. Więcej rozsądku od władz w metropolii miała administracja kolonialna, która (na przykład w Angoli i Mozambiku) wprost odmówiła realizowania na swoim terenie laickiej polityki.
„Misje laickie” były jednym z pomysłów Alfonsa Costy, który w styczniu 1913 r. został premierem. Jego rządy to prawdziwie wojujący antyklerykalizm. Dosłownie. Tutaj również Costa naśladował swoich francuskich poprzedników, którzy w epoce rządów Émile’a Combes’a (1902 – 1905) wysyłali w kraj bojówki walczące z takimi „przejawami klerykalizmu”, jak uroczystości pierwszokomunijne czy procesje w uroczystość Bożego Ciała.
Costa odwołał się do pomocy karbonariuszy (carbonaria – radykalny odłam masonerii). Bojówki karbonariuszy – w policyjnych aktach figurujące jako „nieznani sprawcy” – korzystały z całkowitej bezkarności przy wcielaniu w życie programu premiera Costy, chcącego zrobić z Portugalii państwo całkowicie laickie. Do działań tego typu należało m.in. obrzucenie bombami w 1913 r. procesji ku czci św. Antoniego, która tradycyjnie przeszła ulicami Lizbony 10 czerwca. W wyniku tego bestialskiego zamachu zginęło kilkanaścioro wiernych, w tym kilkoro dzieci.
Tego typu „antyklerykalne przygody” były nie do zaakceptowania nawet dla bardziej umiarkowanych republikanów. 25 I 1914 r. premier Costa został zmuszony do złożenia dymisji. Nowy rząd, kierowany przez Bernardina Machado, złagodził antykatolicką politykę swoich poprzedników. W lutym 1914 r. zezwolono na powrót biskupów z wygnania. Zgodzono się również na udział księży w „stowarzyszeniach kultowych” administrujących budynkami kościelnymi. Miarą „liberalizacji” było zezwolenie na noszenie sutann przez księży.

środa, 9 maja 2012

Po co dzieciom spowiedź przed I-szą Komunią?

Terlikowski: „Tygodnik Powszechny”, czyli V Kolumna w Kościele

„Tygodnik Powszechny” po raz kolejny zaatakował katolickie nauczanie. Po zakwestionowaniu stanowiska Kościoła w sprawie antykoncepcji, teraz nadszedł czas na wezwanie do zaprzestania pierwszej spowiedzi dzieci przed komunią świętą. A warto przypomnieć, że właśnie odejście od tej praktyki kompletnie zdemolowało praktyki pokutne w Kościele niemieckim, a w konsekwencji rozwaliło tę wspólnotę.
 I jakoś nie wierzę, by ks. Adam Boniecki i jego brygada tego nie wiedzieli. To widać gołym okiem. Widać skutki tego, że – w imię „oszczędzenia dziecku traumy” – nie wprowadzono młodych Niemców w spowiedź, że w imię oszczędzania traumy nie uznano za stosowne spowiadać także dorosłych, żeby przypadkiem ich nie zniechęcić. Miliony, setki milionów niegodnie przyjmowanych komunii, brak pojednania z Bogiem – za to wszystko Kościół niemiecki teraz płaci. Płaci największą cenę, czyli rozpadu, odejścia w nicość. Kościół bez Chrystusa, bez sakramentów, bez pojednania przestaje być bowiem potrzebny, nawet jeśli ma pieniądze i możliwości, by przez jakiś czas owe braki zakamuflować.
Każdy zatem, kto postuluje wprowadzenia takich rozwiązań w Polsce w istocie jest – oby nieświadomą – „piątą kolumną w Kościele”, o której pisał Dietrich von Hildebrand w „Spustoszonej winnicy”. Piątą kolumną, która działa na rzecz realnego zniszczenia Kościoła, podcięcia duchowych korzeni jego istnienia. Zniszczenie spowiedzi jest jednym z najważniejszych kroków na tej drodze. A żeby to zrobić wystarczy zacząć właśnie od prostego postulatu, by „oszczędzić dzieciom traumy”, czy od stwierdzenia, że „dzieci przecież nie grzeszą”. I właśnie na tę drogę wszedł „Tygodnik Powszechny”.

Tomasz P. Terlikowski

za: http://wobroniewiaryitradycji.wordpress.com

poniedziałek, 7 maja 2012

Przymierze nowoczesnej teologii z filozofią ku obaleniu religii Chrystusowej

Wprowadzenie
Poniższy nie tylko arcyciekawy, lecz wprost rewelacyjny tekst jest dosłownym przedrukiem. Nie chcemy dołączać żadnego komentarza do tekstu, który aż nadto wyraźnie i dobitnie mówi sam za siebie. Chcemy tylko zapewnić, że jest to tekst autentyczny, a stanowi jak gdyby protokół narady w sprawach bardzo istotnych wtedy, gdy się ta narada odbyła, i równie istotnych do dzisiaj.

Dzieło streszczone w Przeglądzie Katolickim (rocznik 1873), wyszło w Wenecji. Jest to naturalne, ponieważ z różnych podtekstów wynika, że ta narada "filozofów" i "teologów" musiała się odbyć we Włoszech, nie gdzie indziej, i to przed kasatą Jezuitów, którą papież Klemens XIV ogłosił w r. 1773.

Skąd autor tego dziełka "Przymierze nowoczesnej teologii z filozofią ku obaleniu religii Chrystusowej" zaczerpnął te z natury rzeczy poufne informacje? Niepodobna dziś na to odpowiedzieć. Któż wie, może należał do grona uczestników narady i zawartego w czasie niej przymierza, lecz z biegiem lat opuścił grono spiskowców i uznał za obowiązek sumienia tym anonimowym świadectwem ostrzec przynajmniej włoską opinię katolicką i władze Kościoła przed zagrożeniem, czającym się nie tylko w lożach "filozofów" (tj. wolnomularzy), ale i w podziemiach samego Kościoła, w których "teologowie" już wtedy prowadzili swą diabelską robotę.

Powyżej określiliśmy ten zamieszczony w Ankesie tekst jako arcyciekawy i rewelacyjny, jest to jednak określenie nieadekwatne. Tekst, który przedkładamy do bardzo uważnego przestudiowania, jest właściwie piorunujący, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę czas jego powstania - ponad dwieście lat temu!

Ciekawy dokument z końca XVIII wieku wyjęty z "Przeglądu Katolickiego"  Rocznik 1873:
wprowadzenie ze strony Fundacji Antyk
----------------------------------------------------------------------------------------------------

W 1787 r. ukazała się we Włoszech niewielka książka pod tytułem: "Przymierze nowoczesnej teologii z filozofią ku obaleniu Religii Chrystusowej". Do obecnej chwili nie wiadomo, kto jest autorem dzieła; że był to wszakże człowiek niepospolitego umysłu, każdy przyznać musi, komu książka ta w ręce się dostała.

Niedawno przełożył ją na język niemiecki biskup Paderborneński, a poprzednio jeszcze wyszło tłumaczenie francuskie.

W krótkim wyciągu wziętym z Historisch Polit. Blätter, z 1872 r. (Drittes Heft), postaramy się przedstawić treść tego wielce pouczającego dziełka. Zwięzłość naszego sprawozdania będzie odbiciem zwięzłości wykładu samego autora.
Pewien rodzaj "filozofów", czytamy tam, już od dawna wszelkich środków nadaremnie próbował ku zaprowadzeniu ogólnej religii "czysto ludzkiej". Niestrudzonym zabiegom około szerzenia "oświaty, religijnej wolnomyślności i powszechnego braterstwa" zawsze stawała na przeszkodzie surowa i w żadne układy z doktrynami nie wdająca się religia Kościoła Katolickiego. W walce z tą ostatnią okazały się bezskutecznymi nie tylko tak nazwana nauka, lecz nawet podstęp i pochlebstwo, a do użycia siły filozofowie nie chcieli się jeszcze uciekać z tego niby powodu, że powoływanie siły na pomoc nie zgadza się z wzniosłymi zasadami filozoficznej mądrości.

Lecz wtedy także istniała pewna szkoła teologiczna, która nie mogła na żaden sposób pogodzić się z zasadami Kościoła Rzymskiego. Najwięcej nie przypadała do jej gustu niezmienność nauki, odpychająca od siebie wszelkie wymagania "ducha czasu". Owa szkoła teologiczna bowiem postawiła sobie za cel przeprowadzić "postępową reformę Kościoła", to jest jego dogmaty i urządzenia tak przykroić, aby w zupełności odpowiadały "potrzebom duchowym epoki". Na tak przygotowanym gruncie miało nastąpić połączenie wszystkich wyznań chrześcijańskich. Postępowe zabiegi nie odniosły wszakże pożądanego skutku, jakkolwiek "nowoczesna szkoła teologiczna" większymi rezultatami szczycić się mogła od owoców zebranych przez całe zastępy "filozofów".

W tym obu stron zakłopotaniu powstała myśl połączenia się ze sobą i wspólnego dla jednej sprawy działania. Na propozycję przymierza "filozofowie" chętnie przystali. Widzieli oni wprawdzie, że tym sposobem naukę swoją na czas niejaki w poniżenie podają, lecz jasno i to rozumieli, że własnym siłom zostawieni, niezbyt świetnych zdobyczy mogą się spodziewać. Teologom uśmiechała się nadzieja prędszego urzeczywistnienia wzniosłych idei przy pomocy filozofów i potężnego zastępu popleczników tych ostatnich.

Rozpoczęto więc układy celem obmyślenia planu wspólnej kampanii (książka napisana 1787 r.). Pierwszy głos dano "teologom" jako tym, którzy większymi tryumfami niż filozofowie w walce przeciwko Kościołowi już się odznaczyli. "Filozofowie" zaś w słusznym poczuciu niższości względem swoich "teologicznych mistrzów" zgodzili się na zgrywanie roli wykonawców tego, co doświadczeńsi zalecą.

I. Nim przystąpiono do dalszych rokowań, przyjęto za maksymę, której nigdy spuszczać z uwagi nie należało: "byle tylko niejawnie". Wszystkie bowiem zamachy na Kościół dlatego się nie udawały, że ich kierownicy zawsze z podniesioną przyłbicą występowali. Losy Wiklefa i Husa, Lutra i Kalwina przekonywają o potrzebie przyjęcia odmiennej taktyki względem Kościoła.

II. Na jakie terytorium należy przenieść działania wojenne? Odpowiedź: na terytorium samego Kościoła. My wszyscy, głosi przywódca teologów, (1787!), nawet wy "filozofowie", którzy w nic nie wierzycie, musimy tak rozprawiać i taką przybrać postawę, jakbyśmy mieli głęboką i niewzruszoną wiarę w to wszystko, czego Kościół katolicki naucza. Niczym nie należy zdradzać zamiaru zerwania z Kościołem. "Pozostańmy na jego łonie, jakbyśmy dziećmi jego byli. Kościół nie może nas od siebie wyłączyć; dla tym skuteczniejszej zaguby (a) Kościoła trzymajmy się go tak, jak oset trzyma się ciała, do którego się przyczepi". Podobnie jak prawdziwi jego wyznawcy ciągle powoływać się będziemy na Pismo św. i tradycję z jak największym namaszczeniem i ujmującym serca ludzkie zapałem. Głęboko opłakiwać będziemy upadek karności i wiary w Kościele. Konieczną jest rzeczą, abyśmy prześcigali samych katolików w utyskiwaniach nad coraz groźniejszym zamieraniem dobra w świecie, a to celem obłąkania ludzi, którzy w końcu nie będą wiedzieli, czego się trzymać należy. Ponieważ w powszechnym zamieszaniu walki obie wojujące strony używać będą jednakowej broni, jednakowych oznak i chorągwi, niepodobieństwem więc stanie się odróżnić przyjaciół i nieprzyjaciół. Burzyć tedy będziemy Kościół własną jego bronią. Zniszczymy fundamenta przekonywając ludzi, że je tylko wzmacniamy; obalimy cały budynek, byleśmy tylko nie przestali głosić, że o nic innego jak o naprawę nam chodzi. Powoli, jeden za drugim przecinać będziemy węzły, wiążące katolików z Kościołem, lecz ani na chwilę nie przestaniemy ich przekonywać, że pomimo to ciągle prawdziwymi są katolikami.

Oznaczywszy więc cel walki i terytorium, na którym zapasy toczyć się miały, zabrano się do wypracowania szczegółowego planu. "Filozofowie", choć ufni w przenikliwość swoich teologicznych kierowników, powątpiewać zaczęli o możności dopięcia zamierzonego celu, gdyż na sercu ich, niby ciężki kamień, zaległa myśl o władzy papieskiej. Z godną pochwały szczerością wypowiedzieli "teologom" kłopoty swoje pod tym względem.

III. Przywódca "teologów" ze zdumiewającym spokojem wysłuchał wątpliwości "filozofów", niepomału (b) dziwiąc się naiwności tych ostatnich. Zdaniem jego właśnie pierwszy atak powinien być wymierzony przeciwko władzy Papieża, gdyż usunięcie tej przeszkody, jakkolwiek bardzo trudne, decyduje wszakże o losie kampanii. Jeżeli się uda ten cios skutecznie zadać, reszta pójdzie bez wielkich wysileń. Lecz przede wszystkim strzec się trzeba otwartej napaści! Tylko o tym nie wspominać, że postanowiono obalić władzę papieską! W początkach należy zachowywać wszystkie pozory posłuszeństwa względem Papieża, później dopiero wystąpić z żądaniem usunięcia nadużyć, a następnie zbijać przesadzone pojęcia o jego dostojeństwie.

Trzy są sposoby zadania tego ciosu, które, umiejętnie stosowane, doprowadzą do zupełnego zniweczenia wszelkiej władzy kościelnej. Tym celem musi nastąpić podział pracy.

a) Wy "filozofowie" pierwsi ruszycie w ogień. Idzie bowiem głównie o to, aby rozszerzyć przekonanie, że władza papieska jest niebezpieczną dla społeczeństw cywilnych. Ponieważ macie wstęp do możnych, musicie więc przyjąć na siebie tę część zadania. Kiedy ich już dostatecznie obrobicie, pełni wątpliwości i wahania zwrócą się oni do nas "teologów" z żądaniem o radę. Wtedy my łatwo sobie poradzimy. Za pomocą teologicznych rozumowań (Pismo dostarczy niewyczerpanego materiału, a reszta znajdzie się w historii kościelnej), potrafimy ich przekonać, że można pozostać dobrym katolikiem i jednocześnie opierać się władzy papieskiej. Nie dosyć na tym: wyłożymy im bowiem następnie, że obowiązkiem ich sumienia jest opierać się powadze papieskiej zarówno w interesie dobra, oraz bezpieczeństwa publicznego, jak i w obronie objawionej prawdy.

Nawiasem mówiąc i to dodać winienem, prawił dalej przywódca "teologów", że jednym z najskuteczniejszych środków do dopięcia naszego celu jest umiejętne korzystanie z historii kościelnej. Potrzeba tylko pewne wypadki w naszym świetle przedstawić, pewnych pisarzów naprzód wysunąć, przeciwników pokryć milczeniem, a następnie kwestie te wprowadzić do rodzin, na place publiczne i zgromadzenia ludowe, – a rezultatów dla nas pomyślnych możemy być zupełnie pewni. Nic nie oddziaływa więcej na wpółukształconych ludzi, jak takie historyczne wywody i nie tylko świeccy ludzie stawać będą po naszej stronie, lecz nawet wielu z duchowieństwa do nas przejdzie.

b) Drugim środkiem będzie podburzanie biskupów przeciwko Stolicy Apostolskiej. Z nimi najłatwiej sobie poradzimy, drażniąc ich miłość własną i usiłując wzbudzić w nich jak największe pojęcie o władzy, którą sprawują. Im przychylniejsze ucho nadstawiać będą biskupi naszym radom, im więcej przywłaszczać sobie będą nieprzynależne im atrybucje, tym większa stąd wyniknie szkoda dla przemożnej powagi papieskiej, tym pewniejszy i prędszy będzie upadek samej nawet władzy biskupiej, sztucznie przez nas rozdętej ku własnej zagubie.

c) Podobnież powinniśmy się starać o podniecanie duchowieństwa, a mianowicie parafialnego przeciwko biskupom. To będzie trzeci i najskuteczniejszy środek obalenia dyscypliny Kościoła, gdyż tym sposobem uczynimy duchowieństwo przedmiotem pogardy w oczach ludu i pozbawionymi woli narzędziami przewrotu religijnego.

Nie może być nawet wątpliwym, że oględnie i roztropnie krocząc powyższymi trzema drogami, zdołamy zniszczyć wielką i na pozór nieprzezwyciężoną tamę Kościoła Katolickiego, spójność jego hierarchii, a nade wszystko przewagę papieską.

IV. Dlatego, mówił inny "teolog", gdy przywódca po wypowiedzeniu owych wzniosłych myśli, obsypany oklaskami, spoczął na krześle prezydialnym, dlatego jednocześnie zająć się winniśmy drugą częścią naszego zadania, a mianowicie, obaleniem istniejącej karności i urządzeń kościelnych. Drażliwa to wprawdzie materia, lecz wielkiego znaczenia.

I ze słodkim uśmiechem, właściwym tego rodzaju ludziom, zaproponował postępowy teolog także trzy drogi ku urzeczywistnieniu owej drugiej części zadania.

a) Przede wszystkim należy odwołać się do cnót i dobrych stron natury ludzkiej. Jeżeli więc rozpowiadać będziemy, że naszym zamiarem jest przywrócić obyczaje i obrzędy pierwotnych czasów Kościoła, tak wysoko cenionych przez wszystkich prawdziwych katolików, to łatwo pojmiecie czcigodni "filozofowie", że po naszej stronie będą wszystkie szlachetniejsze i bogobojne charaktery. Jak tylko zaś ich sobie zyskamy, rozpoczniemy cały szereg skarg i lamentacji nad ciągle rosnącymi nadużyciami współczesnego Kościoła, a z każdą taką skargą nad obecnym upadkiem, połączymy porywające opowieści o dawnych i świętych obyczajach. Przemawiać zaś będziemy zawsze językiem św. Hieronima lub Bernarda, przekonywając ludzi, że przyczyną wszystkiego złego jest istniejąca karność kościelna, i że duch pierwszych czasów wygasnąć musiał wskutek wzmożenia się czysto zewnętrznej strony, różańców, nowenn, bractw, pielgrzymek, procesji itp. Taka metoda poprowadzi do wytkniętego celu, jeżeli tylko tę zachowamy ostrożność, że ciągle powołując się na "pierwiastkowe wspaniałe życie kościelne", unikać będziemy wszelkich bliższych objaśnień co do tej lub owej instytucji pierwotnego Kościoła. I to jest pierwsze.

b) Po drugie, powinniśmy ognistymi słowy proroków i świętych w sprawie Bożej gorliwych głosić i rozszerzać surowszą moralność. Nie należy nam szczędzić wyrażeń oburzenia i wzgardy ku tej nędznej, luźnej moralności jezuickiej, która zatruwa cały Kościół. Samą pobożność, wiarę i sumienie powołamy do walki przeciwko zgubnej moralności Kościoła. Będziemy przedstawiać częste spowiedzie, nie wywołujące widocznej poprawy, częste komunie, łatwe do odprawienia pokuty, jako przyczyny zaguby dusz ludzkich. W majestatycznych obrazach kreślić będziemy grozę kar Bożych, konieczność zastąpienia niezliczonych nabożeństw, spowiedzi i komunii dziełami cnoty, oraz miłości bliźniego i "miłym Bogu nabożeństwem". Nadto nie pominiemy żadnej sposobności, aby nie wygłaszać, że właśnie jezuicka ta moralność oplątała cały Kościół. W ten sposób oprócz osłabienia powagi Rzymu, coraz więcej upadać będzie chrześcijańskie życie, przyjmowanie sakramentów, cześć dla służby Bożej. Jeżeliby zaś komu przyszło do głowy wystąpić do walki przeciwko nam na tym polu, to zdruzgoczemy go wpośród oklasków ludzi najbogobojniejszych! tym jednym wykrzykiem: "O nędzny, przewrotny jezuita! uwodziciel dusz ludzkich, który posiewa kąkol na roli Pana!". Łatwo pojmiecie, że taka surowość w nauce moralności, surowość, która wreszcie nas samych nie obowiązuje, pożądane musi przynieść owoce. Tym pewniej, jeżeli nie przestaniemy wzdychać i z goryczą napomykać: A wszakże Rzym nie chce widzieć tego upadku w nauce i życiu kościelnym, nie chce słyszeć ostrzeżeń zewsząd się podnoszących, gdyż myśli on tylko o jednym – o rozszerzeniu swojej potęgi politycznej. Od spełnienia tych warunków zależy pomyślny koniec kampanii.

c) Jednakże, aby wymagania powyższe niezbyt ludziom ciążyły, musimy pozostawić im swobodę w pojmowaniu zasad i nauk religijnych i będzie to trzeci środek ku obaleniu karności i urządzeń kościelnych! Środka tego należy wszakże z wielką ostrożnością używać. Nie trzeba bowiem zbyt dużo drew kłaść na gorejące ognisko, gdyż stąd zanadto straszny dla wszystkich pożar powstać może. Lecz działając oględnie, wytrwale, za pomocą słodkich frazesów do świetnych dojdziemy rezultatów.

Cała więc tajemnica sposobu, w jaki ma być zadanym ów drugi cios, spoczywa w tym, aby już to przez odwoływanie się do surowej moralności, już to przez szerzenie wolnomyślnych pojęć o wierze, najpierw w życiu i praktyce odstręczyć katolików od Kościoła, gdyż potem jak najłatwiejszą będzie rzeczą umysły ich skierować, gdzie się nam spodoba.

Głęboko obmyślany plan nie zjednał wszakże mówcy gorących oklasków, którymi okryto jego poprzednika, nie z tego wprawdzie powodu, aby "filozofowie" nie oceniali głębokości jego pomysłów, lecz że całkowite przeprowadzenie radykalnej przeciwko Kościołowi kampanii niejaką trwogą ich przejęło. Filozofowie bowiem są to ludzie roztropni, a więc omijający drogi, na których jakowy szwank spotkać ich może. Oblicza ich zachmurzyły się. Bardzo to wszystko dobre, zaczęli szeptać między sobą, lecz czy nie narazimy się na zbyt wielkie niebezpieczeństwa tak daleko się posuwając? I jeżeli przeciwnik, domyślając się naszych zamiarów, pierwszy nam wojnę otwartą wypowie, co wówczas nastąpi? Rzym już tyle razy rzucał klątwy i wyroki potępienia, a prawie zawsze rokoszanie do posłuszeństwa względem niego wracali.
V. Powyższa uwaga wprawiła mówcę w pewne zakłopotanie. Rozumiem was, odrzekł podrażniony. Piosenkę tę nie po raz pierwszy słyszymy. Lecz mamy niepłonną nadzieję, że i z trudnościami, o których wspominacie, łatwo sobie poradzimy. Toć przecież nasza "teologia" nie jest tak mizerna i ciasna! Potężne i zdumiewające znajdziemy w niej zasoby. Czyż więc możecie przypuszczać, że nie przygotowaliśmy się na wszelkie przygody, rozpoczynając walkę z Kościołem?

Zamiarem naszym nigdy nie było otwarcie i wprost występować przeciwko powadze Kościoła. Otwarty rokosz przeciwko Kościołowi był wielkim błędem dotychczasowych jego przeciwników. My w zupełnie odmienny sposób operować będziemy. Nie lękajcie się więc, aby nas do poddania się doprowadzić zdołano: posłuszeństwo jest cnotą właściwą tylko słabym umysłom. Jeżeliby Kościół powstał przeciwko nam, to użyjemy środków, które nieuniknioną jego zagubę sprowadzić muszą. Lecz i pod tym względem trojaką zmierzać będziemy drogą.

a) Najprostszym środkiem udaremnienia wszelkich ataków Rzymu będzie powoływanie się na słynną różnicę quaestio juris et facti. Z tym orężem nie umiano się dotychczas obchodzić. Za pomocą quaestio juris et facti przyprawimy Kościół Rzymski o zupełną niemoc, nie ściągając na samych siebie zarzutu odstępstwa. Gromy Kościoła przeciwko nam miotane nie dotkną nas. Z najzupełniejszym spokojem przyznawać mu będziemy prawo wyklinania nas, a wszakże klątwom poddawać się nie będziemy. Opór nasz będzie wyraźny, a pomimo to Kościół nie będzie mógł nazwać nas opornymi. W najuroczystszych wyrazach i formach głosić będziemy, że Kościół posiada prawo i obowiązek karcenia błędu; jeżeli zaś prawa tego przeciwko nam użyje, z pokorą oświadczymy, że nagana i kara nie do nas się stosują, gdyż Kościół nie zrozumiał słów naszych. To nam wystarczy: taką drogą postępując odrzucimy nawet Objawienie, jeżeli się tego okaże potrzeba, nie pozbywając się nazwy katolików. Pomimo wszelkich kościelnych uchwał będziemy mogli szerzyć nasze pojęcia w zupełnym spokoju i bezpieczeństwie do chwili, kiedy subiektywizm zasiądzie na tronie życia moralnego i dzieło przez nas przygotowane do pomyślnego końca doprowadzi.

b) Jednakże nie ograniczamy się wyżej podanym środkiem. Nie od dzisiaj pracujemy nad wykorzenieniem wiary w nieomylność papieską, do której taką wagę przywiązywały ciemnota i barbarzyństwo ubiegłych wieków. Od dawna wszelkich usiłowań dokładaliśmy ku rozszerzeniu przekonania, że można pozostać katolikiem odrzucając wiarę Kościoła, i będąc w wyraźnej sprzeczności ze Stolicą Apostolską. Powoływać się będziemy na kościół gallikański, który na jednym ze swoich zgromadzeń podobne zasady publicznie wygłosił, co nam wybornie się nadaje, bo możemy się jego nazwiskiem zasłaniać – i nikt nie będzie mógł nam robić zarzutu kacerstwa. Przeciwko powszechnej zgodzie wszystkich innych Kościołów świata, Hiszpańskiego, Włoskiego, Belgijskiego, Polskiego, Niemieckiego, powoływać się będziemy na biskupów francuskich, których nauki, pobożności i znajomości historii kościelnej, nie będziemy się mogli dosyć nawysławiać. Za pomocą pochlebstw uda nam się tego i owego biskupa zaślepić. Zyskani w ten sposób sprzymierzeńcy staną się posłusznymi w rękach naszych narzędziami do obalenia przewagi Papieskiej. Dopiąwszy tego za pomocą uwiedzionych biskupów, zwrócimy się następnie przeciwko nim samym. Nasi sprzymierzeńcy mogą sobie rzucać na nas gromy w swoich odezwach i listach pasterskich: to wszystko najmniejszej szkody już nam nie przyniesie. Gdyż na tym, szanowni panowie, największa sztuka polega, aby przez czas niejaki zręcznie wyzyskiwać tych, którzy mogą nam być pomocni, a następnie, skoro zaczynają przeszkadzać, umieć łatwo się ich pozbyć.

c) Lecz nie na tym koniec. Pozostaje jeszcze jeden środek, który na zawsze bezpieczeństwo i bezkarność nam zapewni – sobór powszechny. Sobór powszechny! wołacie z przerażeniem? Tak, panowie "filozofowie". Właśnie sobór powszechny, ani mniej ani więcej. Jeżeli inne drogi będą przed nami zamknięte, nie tylko bez obawy, lecz z największą ufnością odwołamy się do takowego. Żadne niebezpieczeństwo z tej strony nam nie zagraża. Gdyż, jeżeli Papież niższym jest od soboru, jak tego naucza "zdrowa teologia", to możemy i powinniśmy od wyroków Rzymu odwoływać się do wyroków soboru. Powiadacie nam, że dostaniemy się wtedy z deszczu pod rynnę. Panowie "filozofowie", przenikliwość wasza pod tym względem niedaleko sięga. Każdemu wiadomo, że sobór powszechny nie tak łatwo przychodzi do skutku. I to już jest jeden bardzo ważny powód naszej apelacji do soboru. Tym sposobem najpierw wygrywamy na czasie, rzeczy wielce kosztownej, a po wtóre stawiamy sprawę na tym punkcie, że tymczasem nie będzie dla nas w Kościele widzialnego i stałego sędziego, któryby stanowczo o nas mógł wyrokować.

Przypuśćmy nawet, że sobór powszechny przychodzi do skutku. Cóż wtedy? Zakłopotane oblicza wasze, lękliwi filozofowie, rozjaśnią się, skoro usłyszycie o niewyczerpanych zasobach lekceważonej niekiedy przez was "zdrowej teologii". Pokażemy wam bowiem, jak ani jeden włos z głowy nam i wam nie spadnie, chociażby nawet sobór miał się rzeczywiście zebrać.

Otóż wystawimy najpierw "teologiczne" warunki prawomocności soboru i jego uchwał. Wszyscy biskupi muszą w nim przyjąć udział. Bez zupełnej jednomyślności albo raczej bez moralnej jednomyślności (termin "moralna jednomyślność" lepiej odpowiada celowi jako nieokreślony) nie może być mowy o "prawomocnych" postanowieniach soboru. Im więcej zaś będzie głosujących, tym większą prawdopodobnie różnica zdań. Przypuszczając nawet, co najmniej jest prawdopodobnym, że wszyscy bez wyjątku podadzą głos przeciwko nam, to wtedy wystąpimy (1) z następującą argumentacją: "że nauki i opinie starszych i znakomitszych Kościołów mają pierwszeństwo przed twierdzeniami wszystkich innych Kościołów, że zdarza się niekiedy, iż prawdę przechowuje mniejszość, kiedy tymczasem większość obstaje za błędem, że w każdej uchwale powszechnej zbadać należy wewnętrzną wagę dowodów, a przede wszystkim, że potrzeba pilnie rozważyć wartość i znaczenie każdego członka soboru".
Argumenty powyższe można porównać do wałów, murów i wysuniętych naprzód fortyfikacji, które nawet wobec powszechnego soboru pozycję naszą czynią niemożliwą do zdobycia. Oprócz tego na rozmaitych innych drogach skuteczny opór stawiać możemy. I tak, jeżeliby nas wyrugowano z warowni, co jest prawie niemożliwym, to oświadczymy krótko i stanowczo, że przecież biskupi nie są panami Kościoła, że i pozostałe duchowieństwo ma swoje prawa z Bożego ustanowienia, że i jemu przysługuje prawo świadczenia o wierze Kościoła; że i świeccy ludzie są świadkami tradycji, a w końcu że prawomocność soboru zależy od zgody i przychylenia się wiernych. Jeżeli naprzód takie warunki postawimy sobie, jeżeli postaramy się o ich rozszerzenie między katolikami (a szczególniej między duchowieństwem), to niechaj wtedy zwołują sobie choćby najpowszechniejszy i najdostojniejszy sobór, wszystko to na niczym spełznie.

I czy po tym wszystkim, co wyłożyliśmy wam dostojni filozofowie, mamy się jeszcze czego obawiać ze strony Kościoła? A choćby nas zaczepił, to zobaczycie dopiero, jakim tryumfem okryje się nasza sprawa. Całe więc nasze rozumowanie można ująć w następującą formułę: "Prawiąc o Kościele, soborach, życiu kościelnym, moralności, pierwotnych prawach biskupów, Bożym ustanowieniu proboszczów, tradycji, historii kościelnej i Piśmie świętym, pozbędziemy się w końcu i Pisma św. i historii kościelnej, tradycji i proboszczów, biskupów i papieży, życia kościelnego i moralności, soborów i samego Kościoła".

"Filozofowie" zawsze miłością prawdy się odznaczający nie mogli oprzeć się przekonywającym dowodom "teologów". Z pokorą więc wyznali, "że wszystkie ich pisma i zabiegi nie doprowadziłyby do niczego, gdyby "teologowie" nie wsparli ich umiejętną pomocą". Czynili nawet sobie wyrzuty, że tak późno przejrzeli prawdę i aby nieudolność dotychczasową choć w części wynagrodzić, w sposób uroczysty zobowiązali się popierać i rozszerzać wszelkimi środkami "zdrową i postępową teologię".

VI. Właśnie tego pragniemy, odrzekł przywódca "teologów", na nowo zabierając głos, aby wyłożyć, jak owoce kampanii zapewnić należy. Gdyż jeżeli my, "teologowie" z wielkim mozołem i niebezpieczeństwem do tego doprowadzimy, że sami "katolicy" z soboru naigrawać się będą, to już wtedy zwycięstwo stanowcze odniesione zostanie. Ze zwycięstwa tego trzeba wszakże pośpiesznie wszelkie pożytki wyciągnąć, obawiać się bowiem należy, aby w przeciwnym razie nie wymknęło się z rąk naszych. Idzie więc teraz o wyjaśnienie czwartego i ostatniego punktu, a mianowicie o to, aby przezornie rozważyć, jak postępować po odniesieniu zwycięstwa.

a) Nie potrzebujemy się rozwodzić nad tym, jak pośpiech jest nieodzowny w podobnych sprawach. Jeżeli w sposób wyżej podany Kościół w swoich podstawach zachwiany zostanie, to trzeba, o ile można jak najprędzej, składowe owych podstaw części wyrywać i na bok uprzątać, gdyż w przeciwnym razie przebiegły i wytrwały Kościół Rzymski nie omieszkałby zebrać nagromadzone przez nas ruiny i wznieść nową budowlę, być może mocniejszą jeszcze od poprzedniej. Ani na chwilę nie należy go więc zostawiać w pokoju, lecz wszyscy przeciwnicy ze wszystkich stron wszystkimi siłami uderzyć nań winni.

b) Aby zaś przeciąć Kościołowi wszelkie drogi do odzyskania utraconego stanowiska, głosić będziemy nieustannie zasadę powszechnej religijnej wolności i tolerancji. Stąd wielkie wypłyną korzyści. Mówić będziemy: "religia jest sprawą przekonania". Kościół nie ma prawa w jaki bądź sposób przynaglać ludzi do wyznawania swojej nauki i wolno mu przekonywać lecz nie zmuszać. Tym sposobem zyskujemy zupełną swobodę do rozszerzania naszych nauk. Lecz niechaj nas Pan Bóg od tego strzeże, abyśmy sami trzymali się tych zasad w stosunku do Kościoła! Tak dalece nieodzowną jest nam siła dla utrzymania Kościoła w karbach posłuszeństwa, że bez niej wszystkie nasze przewyborne zasady mało by skutkowały.

c) Wy zaś filozofowie starać się macie, aby Kościół swoich "przekonań" nie był w możności przeprowadzić. Pracować więc winniście nad rozszerzaniem zasady, że "jeżeli wyłącznie sługom Kościoła powierza się nauczanie wiary i moralności, pomyślność społeczeństwa na ciężkie bywa narażana niebezpieczeństwa, że pokój społeczny dotkliwie na tym cierpi". "Byłoby to ustanawianiem "państwa w państwie", co koniecznie prowadzi do zawichrzeń i nieporządków". Następnie będziecie dowodzić, że "władza Kościoła rozciąga się tylko do rzeczy czysto duchowych i wewnętrznych, pod żadnym zaś pozorem nie rozciąga się do żadnych spraw zewnętrznych".

d) W ogóle największe usługi przyniesie nam następująca zasada, że "Chrystus nie po to przyszedł na świat, aby społeczny porządek naruszać. Niektóre zaś nauki Kościoła Katolickiego zakłócają ten porządek. Nie od Chrystusa więc biorą one swój początek i nie mogą stanowić przedmiotu wiary". Powtarzam, że takim rozumowaniem zupełnie pobijecie przeciwników. Katolicy bowiem jednozgodnie przyjmują pierwszą część powyższego rozumowania. Zaprzeczają tylko drugiej części, tj. twierdzeniu, jakoby niektóre nauki Kościoła rzeczywiście zagrażały porządkowi społecznemu. Należy więc umieć argumentować. Jeżeli się będziecie powoływać na zasady, z pewnością przegracie całą sprawę, gdyż mają oni na swoją obronę liczne dowody. Trzeba wam tedy, odnośnie do tego twierdzenia, opierać się więcej na sile waszego rozumowania. Nie dozwalajcie więc im zapuszczać się w objaśnienia i dowody, utrzymujcie, że, ponieważ zasada wasza wszystkim jest znana i przez wszystkich przyjęta, byłoby więc czystą stratą czasu dłużej sięnad nią rozwodzić, a gdyby ktoś i na to zgodzić się nie chciał, zamkniecie mu usta wykrzykiem: "jesteś wrogiem porządku publicznego".

Tu jeszcze raz zakłopotali się filozofowie. Uciekanie się do gwałtu, czy nie okaże się szkodliwym i uwłaczającym sprawie oświaty i wolności, której jesteśmy przedstawicielami? Czy godzi się wyrywać z serc ludzkich najdroższe dla nich przekonania?

Na te słowa "teologowie" nie mogli się powstrzymać od uśmiechu politowania. Nigdy nie przypuszczaliśmy, rzekli, aby wasza wzniosła filozofia mogła taką delikatnością się odznaczać. Jeżeli mówimy o sile, to czyż przez to rozumieć się ma otwarta i gruba siła? Czyż więc to tylko użyciem siły się nazywa, jeżeli chwytamy kogoś za gardło, a następnie go dusimy i zabijamy? Tak pojmowano te rzeczy w czasach barbarzyństwa. Czyż nie ma delikatnego użycia siły? Czyż nie możemy w sposób przyjacielski w złotym pucharze zatruty napój podawać naszym nieprzyjaciołom? Pewna będzie choć powolna ich śmierć, a co najważniejsza, nikt, nawet ci, których o powolne konanie przyprawimy, nie będą mogli nam o zabójstwo czynić wyrzutów! Tak można i należy postępować. "Oczywistym jest wszakże, że nie należy mówić iż dzieje się to z powodu religii, lecz z przyczyny dobra społecznego i postępu światła".

e) Za pomocą więc dobrej, rozumnej, a nawet katolickiej zasady, że jedność nauki jest konieczną, i że niezgodność pod tym względem jest wielce szkodliwą, można ułatwić sobie robotę. "Katedry dogmatyki i innych teologicznych przedmiotów obsadzi się ludźmi naszej partii, przestrzegając w obiorze wielką oględność, aby nie dopuścić nikogo, kto nie złożył licznych dowodów swego usposobienia". Niewiele będzie wtedy potrzeba czasu na to, aby duchowieństwo i wykształceńsza część społeczeństwa przejęła się naszymi teoriami.

g) Jest jeszcze wiele innych środków, których naprzemian używać trzeba dla dopięcia naszych zamiarów. Patrzeć powinniśmy, z kim mamy do czynienia. Do tego lub owego środka uciekać się będziemy, w miarę różnego usposobienia osób. Słabym umysłom twierdzić będziemy, że niestety Kościół dzisiejszy odstąpił od ducha łagodności i słodyczy swego Założyciela. Taka argumentacja bardzo szybko sprowadza religijny indyferentyzm w ludziach, których rozum niezbyt daleko sięga. Jeżeli będziemy mieli przed sobą ludzi wątpliwych obyczajów i moralności, to pamiętajmy na zdanie, że każdy tym chętniej podejrzewa innych o zdrożności, im więcej sam im ulega, i że więcej zawsze zabieramy się do poprawy innych niż siebie samego. Będziemy tedy gadać na księży, zakonników, oraz zakonnice, i w jaskrawych kolorach przedstawimy ich ułomności, ospalstwo i hipokryzję. W słuchaczach naszych znajdziemy grunt, na który rzucony posiew obfite wyda nam owoce. Mowa nasza będzie słodką dla ich serca ochłodą. W ludziach, którzy nienawidzą wszelkich praktyk religijnych i nie lubią, aby zaglądano do ich sumienia, najłatwiej wzbudzimy zaufanie występując przeciwko wszelkim praktykom religijnym. Będziemy powtarzali słowa Ewangelii: "Duch jest Bóg, a ci którzy go chwalą, potrzeba aby go chwalili w duchu i prawdzie" (Jan. 4, 24). Później uda nam się odstręczyć od Kościoła sam lud prosty, tak rozmiłowany w religii i jej praktykach. Do tego nie będzie potrzeba wielkich wysileń. Po co te nabożeństwa, ta służba Boża, które tyle pieniędzy kosztują? czyż nie lepiej będzie użyć tych pieniędzy na filantropijne cele? Kościół i pod tym względem zostaje w sprzeczności z duchem nauki chrześcijańskiej, gdyż samo Pismo święte mówi, że Bóg chce miłosierdzia, a nie ofiary (Mt. 12, 7). W miarę zaś tego jak służba Boża tracić będzie na okazałości, jak domy Boże coraz będą uboższe, zamierać będzie w ludzie prostym przywiązanie do religii. Przede wszystkim oburzać się trzeba na dotychczasowe przywileje księży i wszelkimi sposobami odstręczać młodych ludzi od wstępowania do stanu duchownego. Im mniej będzie księży, tym lepiej.

h) Jeszcze raz przypominamy, że jeżeli chcecie najskuteczniej działać przeciwko Kościołowi i zupełnie przytłumić wiarę w jego niezmienność i nieomylność, to nie przestajcie wyrzekać przeciwko najgorliwszym obrońcom Kościoła – "Jezuitom". Rozumie się, mówić należy, że Jezuitów jest bardzo wiele, daleko więcej niż powszechnie sądzą. Tym sposobem podacie w podejrzenie każdego, kto by cokolwiek śmielej przeciwko wam wystąpił, obudzicie więc niedowierzanie jednocześnie do osób i nauki, którą przedstawiają. Jeżeli zaś bez ustanku głosić będziemy w wyrażeniach, o ile można jak najwięcej uderzających (najlepiej do tego posługiwać się cytacjami z Pisma św. a szczególniej z Proroków), że Jezuici zawładnęli Kościołem, duchowieństwem i biskupami, że Kuria Rzymska już od dawna myśli i robi to tylko, co oni jej pozwolą lub rozkażą, to można być zupełnie pewnym, że wiara w Kościół wytępioną zostanie do szczętu, nawet z serca najwierniejszych jego synów.

Oto, zakończył mówca, ogólny rys planu naszej kampanii przeciwko Kościołowi, owoc głębokich studiów i długiego rozważania, rezultat naszych spostrzeżeń nad biegiem rzeczy ludzkich. Co nie udało się wszystkim naszym poprzednikom, którzy zbyt wyraźnie przeciwko Kościołowi występowali, tego możemy i musimy dopiąć za pomocą subtelności. Kościół uważa nas za swoje podpory, lecz właśnie przez nas upadnie. Na ustach mieć będziemy najpiękniejsze słowa i zapewnienia, w sercu zaś szydzić będziemy z niego. Cytacjami z Objawienia wyprzemy się całego Objawienia, bronią z Wiary wziętą wytępimy Wiarę na ziemi, wracając do pierwotnego Kościoła, wywrócimy Kościół. Skończyłem.

"Filozofowie" już ani słówka dodać nie mogli do tego, co im "teologowie" wyłożyli. Dziwili się tylko w duszy, jak mogli tak długo uważać "teologię" za swoją nieprzyjaciółkę. Ze szczerym żalem za dawną pomyłkę zawarli serdeczny, wieczny sojusz z "teologami". Obie strony zobowiązały się udzielać sobie wszelką pomoc w obopólnych pracach i zabiegach, a przede wszystkim wspierać się w zyskiwaniu korzystnych miejsc i urzędów, oraz w zjednywaniu sobie rozgłosu i znaczenia. Następnie uroczyście przyjęto plan nakreślony przez "teologów" i postanowiono natychmiast zabrać się do przeprowadzenia go w życie.

Rozeszli się i czynili tak, jak postanowili.

------------------------------------

To nam powiada mała książeczka z r. 1787 w prostych i pełnych treści wyrazach.

Tu wspomnieć należy, że owi "teologowie" i "filozofowie", których nieporównaną charakterystykę podaje książeczka, postarali się o całkowite jej zniszczenie, zaraz po ukazaniu się w druku, tak, że oryginał należy teraz do bibliograficznych rzadkości.

Ten sam los spotkał francuskie tłumaczenie z 1825 r.

Okazuje się stąd, że owi "teologowie" i "filozofowie", o których tu mowa, wcale nie byli tylko "straszydłem dla dzieci", lecz że byli to ludzie z ciała i kości, i że istotnie wielki wpływ wywierali, oraz rozporządzali niepospolitymi środkami. – Teologowie ci odżyli teraz znowu w altkatolikach niemieckich.

Ażeby dopełnić wiadomości o losach tej pouczającej książeczki, dodamy, że wydawcy Analecta juris pontificii pomieścili w swoich szpaltach francuski jej przekład (Analecta, 1868, seria X, zesz. 84, p. 1-32), aby ją ocalić od zupełnej zagłady.


Artykuł z czasopisma "Przegląd Katolicki". Rok XI (1873). Warszawa 1873, ss. 805-808; 817-819. Rok XII (1874). Warszawa 1874, ss. 1-3. (Redaktor i Wydawca X. Antoni Sotkiewicz).