nadesłane
diakon Jacek Jan Pawłowicz
Sporo
się dzisiaj słyszy o tzw. „grzechach pokoleniowych” i „uzdrowieniu
międzypokoleniowym”. Organizowane są specjalne nabożeństwa (zwłaszcza przez
różnego rodzaju grupy Odnowy) głosi się mnóstwo konferencji, publikuje się
różnego rodzaju książki, naucza się „uzdrowienia”, kształci się liderów... W
Internecie można znaleźć wiele „wyspecjalizowanych” modlitw o uzdrowienie
międzypokoleniowe. Wśród wspomnianych publikacji prawdziwą furorę robi książka
o. Roberta DeGrandis SSJ, który jest członkiem Towarzystwa Świętego Józefa,
które służy katolickiej społeczności charyzmatycznej na całym świecie, pt. Uzdrowienie
międzypokoleniowe (Łódź 2003)[1].
To
wszystko wprowadza wiele zamieszania wśród wiernych, a nawet wśród
duchowieństwa. Wymienione wyżej praktyki i nabożeństwa mają swoich zwolenników
i przeciwników. W związku z tym sądzę, że warto zastanowić się nad tym, jak
tego typu praktyki mają się do tego, co nt. grzechu i jego skutków w życiu
człowieka naucza Pismo św. i Kościół. Wpierw jednak musimy określić, co
będziemy rozumieć pod pojęciami „grzechy pokoleniowe” i „uzdrowienie
międzypokoleniowe”.
Co
to są grzechy pokoleniowe?
Skrótowo
problem można przedstawić w następujący sposób. Podstawowym założeniem jest to,
że grzechy przodków wywierają wpływ na życie obecnie żyjących członków ich
rodziny. Wpływ ten może mieć wymiar duchowy, ale także i cielesny, wyrażać się
np. w postaci jakiejś choroby, może też być związany z życiem społecznym danego
człowieka stając się powodem jego kłopotów i różnorakich niepowodzeń. Jeśli
tak, jeśli nasi przodkowie obarczyli nas odpowiedzialnością za swoje grzechy i
my nie wiedząc o tym w taki czy inny sposób cierpimy, to trzeba człowieka
uzdrowić. „Uzdrowieniem” tym należy objąć także przodków bez ograniczeń, co do
ilości pokoleń, choć mówi się, że wystarcza sięgnąć do piętnastego czy
szesnastego pokolenia wstecz. Tego „uzdrowienia” dokonuje się przy pomocy
specjalnych modlitw lub nabożeństwa.
Warto
sobie również uświadomić skąd się wywodzi sama praktyka i idea „uzdrowienia
międzypokoleniowego”. Otóż prekursorem tej praktyki był dr Kenneth McAll –
urodzony w 1910 r. w Chinach anglikański lekarz terapeuta i jednocześnie misjonarz.
Na podstawie swojej wieloletniej praktyki doszedł on do wniosku, że istnieje
związek pomiędzy niektórymi chorobami a siłami zła. Po powrocie do Anglii,
pracując z osobami psychicznie chorymi, stosował w swojej terapii również
praktykę modlitwy. Łącząc poznane tradycje Wschodu z praktyką lekarską doszedł
do wniosku, że duchy przodków odgrywają znaczącą rolę w chorobach somatycznych
potomków. Niestety, sam dr Kenneth McAll, również cierpiał na zaburzenia
psychiczne. Chwalił się np. swoimi spotkaniami z Jezusem na chińskich
równinach, gdzie Jezus miał go nawiedzać i z nim spacerować. To właśnie prace
tego człowieka dały początek poszukiwaniu uzdrowienia w minionych pokoleniach.
Na niego też powołuje się o. Robert DeGrandis, autor wspomnianej już książki.
Jak
widać, praktyka „uzdrowienia międzypokoleniowego” nie wywodzi się z tradycji
katolickiej, a nawet chrześcijańskiej. Ma swoje zakorzenienie w wierzeniach
religii wschodnich, które szczególnym kultem otaczają przodków i wierzą w
reinkarnację. Powstał więc swoisty synkretyzm religijny, który wykształcił nowe
zjawisko, które można nazwać „reinkarnacją grzechu”.
Przyczyny
popularności tego zjawiska
Kolejnym
pytaniem, które samoistnie się nasuwa, są przyczyny popularności tego zjawiska.
Dlaczego właśnie teraz „uzdrowienie międzypokoleniowe” zyskuje tylu zwolenników
i to nie tylko wśród świeckich, ale i niektórych duchownych? Przecież choroby,
cierpienia, krzywdy i niepowodzenia istnieją od prawieków. Wydaje się, że
jednym z powodów jest postępujący zanik poczucia osobistego grzechu we
współczesnym człowieku. Papież Pius XII w jednej ze swoich wypowiedzi
stwierdził wyraźnie: najcięższym grzechem współczesnego świata jest utrata
poczucia grzechu[2]. Patrząc oczyma wiary na historię
ludzkości można zauważyć, że wraz z utratą poczucia grzechu, słabnie także
zrozumienie, czym jest autentyczna wolność. Dana nam przez Boga umiejętność
pełnienia Jego woli (por. 1 Tes 4,3) sprawia, że człowiek odpowiada przed nim
za swoje czyny i ich konsekwencje. Kto czyni zło, nadużywając wolności i
trwoniąc otrzymane dary, popadając w niewolę i obrażając miłość Stwórcy, łatwo
zatraca ową odpowiedzialność, a za swoje nieszczęścia i niepowodzenia obarcza odpowiedzialnością
innych np. przodków, jak to ma miejsce w przypadku grzechów pokoleniowych[3].
Dzisiaj
coraz więcej ludzi nie odczuwa już konieczności, potrzeby przemiany ich grzesznego
życia przez Boga. Dlatego, to właśnie Bóg – według nich - a nie człowiek,
powinien zasiąść na ławie oskarżonych, by odpowiadać za niedoskonałość swojego
stworzenia. Człowiek żąda dla siebie głębokiej niewinności[4]. Jakże często można się spotkać ze
stwierdzeniem: ale ja nie mam grzechów. Tymczasem mówiąc, iż nie mamy grzechów,
lub że to nie my jesteśmy za nie odpowiedzialni, oszukujemy samych siebie (por.
1J 1,8), Objawienie rzuca jednoznaczne światło na tę kwestię, pokazując, że
dzisiejszy „obłęd niewinności”, „bezgrzeszności” w rzeczywistości jest skrajną
postacią okłamywania siebie, wywołaną przez sam grzech, a demaskując formy
trawestacji winy (maskowania), wskazuje jednocześnie realną możliwość
porzucenia niewoli grzechu i dostąpienia autentycznego, wyzwalającego działania
Miłosierdzia Bożego[5].
Niestety
współczesny człowiek, jakże często, unika odpowiedzialności za swoje grzechy i
przewinienia uciekając w różnego rodzaju psychologizmy. Winien jest Pan Bóg,
winni są przodkowie, ale nie ja! Popełniłem grzech, zrobiłem coś niegodnego
człowieka, skrzywdziłem kogoś – ale to nie ja jestem winien! Takiego mnie Panie
Boże stworzyłeś! Taka jest moja natura, uwarunkowania psychologiczne,
genetyczne, społeczne etc. Cóż mogę poradzić, że takich miałem przodków! Człowiek
dzisiejszy – pisał K. Rahner – odnosi raczej wrażenie, że to Bóg musi być
usprawiedliwiony, a nie że on sam musi ulec przemianie – w obliczu i przez Boga
– z istoty niesprawiedliwej w istotę usprawiedliwioną[6]. Człowiek, owszem chce być
usprawiedliwiony, „uzdrowiony”, ale jak najmniejszym kosztem, bez wysiłku, bez
trudu przemiany swojego życia. Współczesnemu człowiekowi łatwiej jest
doszukiwać się przyczyn swoich niepowodzeń u innych niż w samym sobie, w swoim
osobistym grzechu, w swoim nieuporządkowanym życiu.
Przykłady
można by mnożyć, ale podajmy choćby jeden, który wydaje się być bardzo
aktualnym. Młoda dziewczyna, chce się „wyszumieć”, „zaznać miłości”, którą
mylnie rozumie, jako niczym nieskrępowaną swobodę seksualną. Aż strach
pomyśleć, jak wielu młodych swoim życiem i postępowaniem odpowiedziało na
hasło: róbta, co chce ta! Już jako nastolatka stosuje hormonalną antykoncepcję,
w której nie widzi niczego złego, wręcz przeciwnie, przecież „ona się
zabezpiecza”. Potem przychodzi czas się ustatkować, zakłada rodzinę i normalną
koleją rzeczy chce mieć dzieci, ale pomimo wielu prób ich nie ma. I kto jest
winien? To Pana Boga sadza na ławie oskarżonych. Winien jest Kościół, bo
zabrania in vitro. Winni są wszyscy dookoła, ale nie ona. Przyczyn swojej
tragedii – bo niepłodność z pewnością jest tragedią – dopatruje się wszędzie,
ale nie u samej siebie. Być może zacznie obwiniać także i swoich przodków, ale
nie pomyśli, że jest to konsekwencja jej „wolnego” wyboru, którego kiedyś
dokonała prosząc lekarza o przepisanie tabletek antykoncepcyjnych.
Gdy
człowieka dotyka nieszczęście, to owszem zaczyna szukać pomocy, także w Bogu.
Ale tę pomoc chce uzyskać, jak już wspomniałem, jak najtańszym kosztem. Bez
dogłębnej refleksji nad swoim osobistym życiem i swoim osobistym grzechem. Często
ucieka w praktyki wręcz magiczne. Sądzi, że powtarzana jak jakaś mantra,
formuła modlitewna, udział w nabożeństwie „uzdrowienia” od razu przyniosą
oczekiwany skutek. Bez pogłębionego życia sakramentalnego i wcześniejszego
uporządkowania swojego własnego życia. W drobiazgowy sposób zaczyna analizować
życie swoich przodków, ich grzechy, niedoskonałości, przewinienia, tylko nie
swoje własne. Sądzi, że „rynsztok” grzechów i win przodków spłynął na niego. Ta
fala płynąca z poprzednich pokoleń zatruwa nieustannie jego życie
uniemożliwiając mu tym samym obiektywne spojrzenie na własne grzechy i winy.
Potwierdzenia swoich „odkryć” doszukuje się nawet w Piśmie świętym, traktując
Je w sposób wybiórczy, a nie całościowy.
„Grzech pokoleniowy” w Biblii
Mentalność
Ludu Starego Przymierza była tożsama z mentalnością ludów wschodnich, ludów
pustyni, które na podstawie obserwacji otaczającego ich świata starały się, w
sobie właściwy sposób, wiele rzeczy wytłumaczyć i je zrozumieć. Dlatego w
Narodzie Wybranym funkcjonowało m.in. przeświadczenie, że jeśli komuś się źle
wiodło, jeśli kogoś dosięgła taka czy inny choroba, to było to spowodowane złym
życiem jego lub kogoś z jego rodziny. Jako karę Boga i hańbę poczytywano np.
niepłodność, gdyż wielość dzieci była, i jest do dnia dzisiejszego wśród ludów
semickich, wyraźną oznaką błogosławieństwa Bożego. Tak było np. w przypadku św.
Elżbiety i narodzin jej syna św. Jana Chrzciciela: Po tym czasie jego
żona Elżbieta poczęła, lecz ukrywała to przez pięć miesięcy mówiąc (sobie): Pan
to uczynił, kiedy raczył zmazać moją hańbę (jaką byłam okryta) wśród ludzi (Łk
1, 24-25).
Podobnie
było z chorobami i kalectwem, gdy ktoś zachorował lub był dotknięty jakaś
niepełnosprawnością, to było to, dla jego sąsiadów i znajomych, wyraźnym
znakiem tego, że zgrzeszył on sam albo ktoś z jego przodków. Taką rodziną
pogardzano, a samego chorego czy kalekę izolowano od społeczności (i nie
chodziło w tym przypadku tylko o trędowatych). Efekty tej mentalności możemy
zaobserwować jeszcze u uczniów Mistrza z Nazaretu: Jezus przechodząc obok
ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu
pytanie: Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice?
Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale /stało się
tak/, aby się na nim objawiły sprawy Boże (J 9,1-3). Tak więc, Chrystus
dystansuje się, zrywa więzi z tą mentalnością, z takim rozumieniem choroby i
kalectwa.
Jednak
problem choroby i cierpienia, jako kary za grzechy swoje i przodków nie jest w
Biblii traktowany zawsze tak samo i jednoznacznie. Nie była to norma. Mamy tego
jaskrawy przykład w historii Hioba, który jako sprawiedliwy cierpi w sposób
zupełnie niezawiniony. Czego dowód znajdujemy już w pierwszych zdaniach księgi
noszącej jego imię: Żył w ziemi Us człowiek imieniem Hiob. Był to mąż
sprawiedliwy, prawy, bogobojny i unikający zła. (…) Był najwybitniejszym
człowiekiem spośród wszystkich ludzi Wschodu (Hi 1, 1-3). Choć Hiob, ani
jak należy przypuszczać nikt z jego rodziny, nie zasłużył sobie na taką
niedolę, to jednak cierpi, zostaje mu odebrane niemal wszystko.
Nie
mniej jednak w Piśmie świętym rzeczywiście znajdują się fragmenty mówiące
bezpośrednio o karze za grzechy przodków. Oto kilka z nich:
Pan,
Twój Bóg, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego
pokolenia (Wj 20,5).
Pan
[…] zsyła kary za niegodziwość ojców na synów i wnuków aż do trzeciego i
czwartego pokolenia (Wj 34,7).
Pan
karze grzechy ojców na synach do trzeciego, a nawet czwartego pokolenia (Lb
14,18).
Jestem
Bóg karzący nieprawość ojców na synach w trzecim i czwartym pokoleniu (Pwt
5,9).
Jednak
w tej samej Biblii, a nawet niekiedy w tych samych księgach, znajdujemy inne
wypowiedzi autorów natchnionych odnośnie omawianej kwestii. Przykładem tego
jest fragment z Księgi Jeremiasza, w której czytamy: W tych dniach nie będą już
więcej mówić: Ojcowie jedli cierpkie jagody, a synom zdrętwiały zęby, lecz:
Każdy umrze za swoje własne grzechy; każdemu, kto będzie spożywał cierpkie
jagody, zdrętwieją zęby (Jr 31,29-30).
Z
kolei prorok Ezechiel pisze: Na moje życie - wyrocznia Pana Boga. Nie będziecie
więcej powtarzali tej przypowieści w Izraelu. Oto wszystkie osoby są moje: tak
osoba ojca, jak osoba syna. Są moje. Umrze tylko ta osoba, która zgrzeszyła (Ez
18,3-4).
W
Księdze Powtórzonego Prawa w rozdziale 24 werset 16 znajdujemy tę samą zasadę
odpowiedzialności indywidualnej, która znajduje się u Jeremiasza: Ojcowie nie
poniosą śmierci za winy synów ani synowie za winy swych ojców. Każdy umrze za
swój własny grzech.
Jak
widać z przytoczonych fragmentów, nie chodzi tu o dosłowną „nieprawość” czy
„występek” ojców w znaczeniu ich grzechu osobistego, którego się dopuścili i za
który odpowiedzialność poniosą ich dzieci, ale raczej o ich zły przykład, który
miał wpływ na wychowanie ich dzieci, które postępując podobnie, jak ich
ojcowie, umrą „za swój własny grzech”.
Mało
tego, okazuje się, że cytowane przez zwolenników „uzdrowienia
międzypokoleniowego” fragmenty Biblii, które jakoby miały potwierdzać ich tezę
o grzechu pokoleniowym i jego następstwach w życiu następnych pokoleń, mają
swoje rozwinięcie i dopowiedzenie. Okazuje się, że są one trochę dłuższe, niż
te cytowane w książkach. Niewiele, ale jednak dłuższe i świadczy to o
wybiórczym, a w pewnych przypadkach wręcz manipulatorskim posługiwaniu się
tekstami natchnionymi. Dla przykładu, cytowany powyżej fragment z Księgi
Wyjścia, w którym czytamy, że: Pan, Bóg twój, który karze występek ojców na
synach do trzeciego i czwartego pokolenia - ma swoje rozwinięcie i dopowiedzenie,
a mianowicie: okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia względem tych,
którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań (Wj 20,5).
Inny
fragment z tej samej księgi, w którym ukazany jest Jahwe, jako zsyłający kary
za niegodziwość ojców na synów i wnuków aż do trzeciego i czwartego pokolenia –
ale… ten sam Bóg jest miłosierny i litościwy, bogaty w łaskę i wierność, zachowujący
swą łaskę w tysiączne pokolenia (Wj 34,7).
W
Księdze Liczb, owszem Bóg karze grzechy ojców na synach do trzeciego, a nawet
czwartego pokolenia, ale – jak podkreśla autor natchniony - bogaty w
życzliwość, przebacza niegodziwość i grzech; odpuść więc winy tego ludu według
wielkości Twego miłosierdzia (Lb 14,18).
Z
tego płynie wniosek, że nad sprawiedliwością Boga, nad Jego słusznym gniewem,
triumfuje Jego Miłosierdzie. Potwierdzenie tej prawdy znajdujemy również w
objawieniach św. s. Faustyny Kowalskiej – Apostołki Bożego Miłosierdzia, w
których Pan Jezus mówi do niej: nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy,
przychodzę wpierw jako Król miłosierdzia[7]. „Grzech pokoleniowy” stoi więc w
sprzeczności z prawdą o Bożym Miłosierdziu i o Jego przebaczającej Miłości.
Jeśli nawet Lud Starego Przymierza dopatrywał się w różnych nieszczęściach kary
Bożej za winy przodków, to przeświadczenie to nie ma już takiego zastosowania
do Ludu Nowego Przymierza. Gdyż Chrystus nie przyszedł na ziemię, aby znosić
Prawo i Proroków, ale aby je w doskonały sposób wypełnić (por. Mt 5,17). A
doskonałym wypełnieniem tego Prawa jest miłość i miłosierdzie. To właśnie
miłości brakowało legalizmowi żydowskiemu i dlatego w Bogu widzieli nie tyle
miłosiernego Ojca, co karzącego Sędziego.
Każdy
z nas za samego siebie zda sprawę Bogu (Rz 14,12)
Widzimy
więc, że grzech jest zawsze czymś osobistym, wymaga on aktualnego i
nieuporządkowanego chcenia woli. I nie może być on niczym innym. Tak samo też
jest i z karą za grzech. Każdy osobiście ponosi karę za swój grzech. Wyraźnie
pisze o tym św. Paweł w Liście do Rzymian: każdy z nas za samego siebie zda
sprawę Bogu (Rz 14,12).
W
Adhortacji apostolskiej bł. Jana Pawła II Reconciliatio et penitentia czytamy,
że grzech w znaczeniu prawdziwym i właściwym jest zawsze aktem konkretnej
osoby, ponieważ jest aktem wolności poszczególnego człowieka, a nie zaś aktem
grupy czy wspólnoty[8]. Aby „zaistniał” grzech śmiertelny, za
który człowiek mógłby odpokutować i ponieść zasłużoną karę, muszą być spełnione
określone warunki. O warunkach tych wyraźnie mówi Katechizm: aby grzech był
śmiertelny, są konieczne jednocześnie trzy warunki: Grzechem śmiertelnym jest
ten, który dotyczy materii poważnej i który nadto został popełniony z pełną
świadomością i całkowitą zgodą[9]. Nie można więc ponosić
odpowiedzialności, kary, za coś czego 1) w ogóle się nie dopuściłem, 2) nie miałem
świadomości, 3) nie wydałem zgody, a nawet – dodajmy – nie mogłem temu
zapobiec, bo grzechu dopuścił się mój np. prapradziadek. Zadośćuczynić,
pokutować, można jedynie za swoje grzechy[10]. Owszem zawsze można, a nawet trzeba,
modlić się za swoich przodków i prosić Boga o darowanie im kar za ich grzechy,
ale nie można być karanym za ich grzechy.
Inną
kwestią jest to, że Kościół naucza o tzw. grzechach cudzych, za które ponosimy
odpowiedzialność i karę. Jednak tylko wtedy, gdy w jakiś sposób przyczyniamy
się do grzechów popełnianych przez innych, stajemy się współwinni popełnionego
zła. Kto radzi, lub wręcz nakazuje, bliźniemu, żeby popełnił grzech, jest winny
tego grzechu, bo czyni to w sposób dobrowolny i świadomy. Grzechem jest również
milczenie, gdy na widok ewidentnego zła „nabiera wody w usta” w imię
„delikatności”. Jest to dziś grzech nagminnie popełniany w imię fałszywej
wolności (liberalizmu) i fałszywej tolerancji. Panoszę więc odpowiedzialność za
cudzy grzech, ale dlatego, że jestem w taki czy inny sposób współwinny, że w
nim współdziałam[11]. Nie ma to jednak nic wspólnego z
„grzechami pokoleniowymi”.
Inną
kategorią grzechów są tzw. grzechy społeczne, które w tym wykazują pewne
podobieństwo do „grzechów pokoleniowych”, że niektórzy powołując się na grzechy
społeczne (mylnie je rozumiejąc i interpretując) całkowicie pomniejszają
odpowiedzialność jednostki. To nie konkretny człowiek jest winny, ponosi
odpowiedzialność za swoje czyny, winne jest społeczeństwo, grzeszne struktury,
które ono tworzy.
Kolejne
podobieństwo, ale tylko pozorne, odnosi się do skutków grzechu popełnianego
przez konkretnego człowieka. Prawdą jest, że grzech każdego człowieka
(popełniony nawet przed latami) dotyka w jakiś sposób innych, gdyż narusza
ludzką solidarność, rzutuje mniej lub bardziej wyraźnie na całą rodzinę ludzką;
w tym znaczeniu można przypisać każdemu grzechowi charakter społeczny. Grzech
jednakże zawsze jest czynem konkretnej osoby, gdyż jest aktem wolności
pojedynczego człowieka, nie zaś jakiejś grupy czy wspólnoty[12]. W przypadku grzechów społecznych nie ma
też mowy o karze czy odpowiedzialności za grzech jednostki, którą mieliby
ponosić inni ludzie w następnych pokoleniach. Dlatego jest nie do przyjęcia,
takie ujęcie grzechu społecznego, które mniej lub bardziej świadomie prowadzi do
rozwodnienia i prawie do całkowitego usunięcia elementu osobistego, uznając
jedynie winy i odpowiedzialność społeczną. U podstaw każdej grzesznej sytuacji
stoi zawsze konkretna osoba, która grzeszy, i która za ten grzech ponosi
odpowiedzialność i karę[13].
Warto
również sobie uświadomić, że akumulacja i koncentracja licznych grzechów
osobistych, lub zewnętrzne, społeczne konsekwencje tych samych grzechów
osobistych, dają początek tak zwanemu „grzechowi struktur” lub „strukturom
grzechu”[14]. Jednak zawsze, co trzeba z mocą
podkreślić, za każdym z tych grzechów (grzechy społeczne, grzechy struktur)
stoi osobisty grzech jednostki, za który ona (w mniejszym lub większym stopniu)
ponosi odpowiedzialność.
Jak
widać, choć grzech jednostki ma wpływ na całą rodzinę ludzką, nawet na dalsze
pokolenia, to jednak, to konkretny człowiek, który dopuścił się zła, ponosi za
nie odpowiedzialność. Nie można scedować tej odpowiedzialności na jego rodzinę.
Z tego samego powodu nie można doszukiwać się przyczyn nieszczęść i niepowodzeń
w winach i grzechach poprzednich pokoleń (pomijam tu kwestie materialne, gdy
np. dziadek roztrwonił fortunę i z tego powodu rodzina popadła w biedę, mam tu
na myśli przede wszystkim kwestie duchowe czy też choroby, które jakoby,
miałyby być karą za grzechy przodków).
Jedynym
grzechem, który jest przekazywany na dalsze pokolenia, jest grzech pierworodny,
co wyraźnie podkreślił Sobór Trydencki w Dekrecie o grzechu pierworodnym, w
którym czytamy: „Jeśliby ktoś twierdził, że grzech Adama jemu samemu tylko
zaszkodził, a nie jego potomstwu” i że otrzymaną od Boga świetność i
sprawiedliwość, którą utracił, stracił dla siebie tylko, a nie dla nas również,
albo że on sam skalany przez grzech nieposłuszeństwa, śmierć tylko i cierpienie
fizyczne przekazał całemu rodzajowi ludzkiemu, nie zaś i grzech także, który
jest śmiercią duszy – niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych, gdyż
sprzeciwia się Apostołowi mówiącemu: „Przez jednego człowieka grzech wszedł na
ten świat, a przez grzech śmierć i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich
ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli”(Rz 5,12)[15]. Grzech osobisty, ani kara za ten
grzech, nigdy nie jest przekazywana na kolejne pokolenia, jak mylnie uczą
zwolennicy „grzechów pokoleniowych i „uzdrowienia międzypokoleniowego”.
Na
koniec trzeba jeszcze wspomnieć, że nauka – przywołanego na wstępie - o.
DeGrandisa, a zawarta w jego książce Uzdrowienie międzypokoleniowe, opiera się
w dużej mierze na psychologii Carla Junga i na badaniach przywołanego dr
Kennetha McAlla. Należy zwrócić uwagę na to, że z ukazaniem się książki o.
DeGrandisa zbiegł się w czasie wydany przez Papieską Radę ds. Dialogu
Międzyreligijnego dokument zatytułowany: Jezus Chrystus dawcą wody życia -
Chrześcijańska refleksja na temat New Age. W dokumencie tym czytamy: Jung podkreślał
transcendentalny charakter świadomości i wprowadził ideę nieświadomości
kolektywnej, rodzaj magazynu symboli i wspomnień wspólnych dla ludzi w różnym
wieku i z różnych kultur. Jung przyczynił się do „sakralizacji psychologii”,
które to zjawisko stało się istotnym elementem myśli i praktyki New Age. Jung
rzeczywiście „nie tylko spsychologizował ezoteryzm, ale także zsakralizował
psychologię, przez wprowadzenie do niej elementów ezoterycznych spekulacji. (…)
W odpowiedzi na zarzut, że „psychologizował” chrześcijaństwo, Jung stwierdził,
że „psychologia jest współczesnym mitem i tylko w terminach bieżącego mitu
możemy zrozumieć wiarę”[16]. Tak więc dla Junga wiara jest mitem, a
z psychologii uczynił wiarę.
Dlatego
tym bardziej „reinkarnacja grzechu” czy też „przechodzenie” grzechu na kolejne
pokolenia, o którym nauczają zwolennicy „uzdrowienia międzypokoleniowego”, nie
ma uzasadnienia ani w Piśmie św., ani w Tradycji i nauczaniu Kościoła.
Tego typu idee i praktyki należy uznać za bezpodstawne i niebezpieczne dla
życia duchowego wiernych i samej doktryny Kościoła. Propagowanie ich prowadzi
do pewnego rodzaju „uspokajania” czy „wyciszania” sumień przez przerzucanie
odpowiedzialności za swoje błędy, grzechy, popełnione zło na poprzednie
pokolenia. Zwalnia to wierzącego z postawy czujności, co staje się źródłem
dalszych jego grzechów. Tymczasem chrześcijanina powinna cechować postawa
nieustannego czuwania, o której poucza św. Piotr Ap.: Bądźcie trzeźwi!
Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć.
Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu! (1P 5,8).
Zainteresowanych
tematem odsyłam również do ciekawych tekstów ks. bpa A. Siemieniewskiego:
[1] Już na wstępie trzeba wyjaśnić, że przywołana
książka spotkała się z negatywną oceną specjalnej Komisji teologicznej przy
Polskiej Centrali Odnowy w Duchu Świętym. Dla pełnej jasności przytaczam pełną
treść tego oświadczenia, które zostało zamieszczone w: „Zeszyty Odnowy w Duchu
Świętym” 2004 nr 4 (73), s. 51-52: Komisja Teologiczna przy Krajowym Zespole
Koordynatorów Odnowy w Duchu Świętym - Oświadczenie dotyczące książki o.
Roberta DeGrandis SSJ, Uzdrowienie międzypokoleniowe, Łódź 2003.
Nie
polecamy tej książki do lektury, ani nie polecamy zawartych w niej praktyk
modlitewnych.
Pomimo dwóch pozytywnych aspektów książki:
Pomimo dwóch pozytywnych aspektów książki:
Na
podstawie dogmatu o świętych obcowaniu, o. R. DeGrandis uświadamia czytelnikowi
odpowiedzialność za tych, co poprzedzili nas na drodze życia i zachęca do
modlitwy za zmarłych.
Ponadto
autor książki budzi w czytelniku świadomość duchowego wpływu wydarzeń życia (na
przykład praktyk okultystycznych) członków rodziny, którzy już zmarli na tych
którzy żyją obecnie.
Stwierdzamy
w książce budzące niepokój następujące treści:
Tendencje
redukcyjne w komentowaniu cytatów biblijnych i sakramentów świętych (np. s. 27,
69, 102);
Brakuje
precyzji w interpretowaniu omawianych przez niego zjawisk (por. s. 29,
38, 104);
Pojawia
się nie do przyjęcia tendencja wizualizacji w modlitwie, manipulowanie
wyobraźnią, które jakby manipuluje Bożym działaniem (s. 29, 90);
Podejście
magiczne (mechaniczne, automatyczne) do modlitwy (por. 18, 20, 55, 68).
W
skład w/w Komisji wchodzą m. in.: Ks. M. Cholewa, Ks. M. Nowosielski i kilku
innych. Niestety pomimo tak negatywnej oceny, pozycja ta nadal jest
rozprowadzana na masowych spotkaniach Odnowy. W 2008 roku ukazało się już piąte
wydanie tej książki nakładem Wydawnictwa Odnowy w Duchu Świętym – Łódź.
[4] Por. R. Tremblay, S. Zamboni, Synowie w Synu.
Teologia moralna fundamentalna, Warszawa 2009, s. 319.
[16] Papieska Rada ds. Dialogu Międzyreligijnego, Jezus
Chrystus dawcą wody życia - Chrześcijańska refleksja na temat New Age, Watykan
03.02.2003, 2.3.2.
Administracja nie ponosi odpowiedzialności za treści nadesłane. Służą one do szerszej dyskusji i dlatego zostały podjęte.