13 maja 1981 roku w Rzymie popołudniowa audiencja rozpoczyna się jak
zwykle. Ojciec Święty odkrytym samochodem powoli jedzie alejkami na
placu św. Piotra pośród żywo reagujących tłumów. Uśmiechnięty, pozdrawia
zgromadzonych. Wyciąga ręce w stronę zgromadzonych na placu,
błogosławi, ściska dłonie. Nagle dostrzega małą dziewczynkę, wyciągającą
ku niemu rączki. Pochyla się, bierze ją na ręce, całuje i oddaje... W
tym momencie padają strzały. Jest godzina 17.19.
Strzały padły w momencie, gdy prasa włoska, w związku z referendum o
przerywaniu ciąży, rozpoczęła kampanię przeciw Papieżowi. On był znakiem
sprzeciwu. Zaledwie trzy dni wcześniej, podczas modlitwy Anioł Pański,
całe rozważanie poświęcił piątemu przykazaniu Dekalogu. Pytał wtedy:
"Jeśli odbierze się ludziom prawo do życia, dając w zamian prawo do
zabijania, co się stanie?".
Prześladowanie chrześcijaństwa nie skończyło się kilkanaście czy kilka
wieków temu. Ono trwa. Z faktu tego wielu zdawało sobie sprawę. Lecz
13 maja 1981 roku rozegrały się jego najbardziej drastyczne sceny.
Zamach na placu św. Piotra w Rzymie, wstrząsnął całym światem, skądinąd
przecież przyzwyczajonym do obrazów zbrodni. Wszyscy zamarli z
przerażenia. Ten cios był zbyt silny, bo objął cały Kościół i cały
świat, któremu Papież z Polski niósł miłość, pokój i prawdę.
Najstraszniejszy w tym wszystkim był fakt, iż właśnie dlatego "rzucono
się" na Niego, by Go zabić. Ktoś chciał, by Jego głos zamilknął. Tak też
się stało, ale tylko na chwilę. Jednak wymowa tej właśnie chwili
zdawała się niemal wstrząsać całym ziemskim globem. Nigdy jeszcze nikomu
nie udało się w milczeniu zawrzeć takiego krzyku protestu.
Chrześcijaństwo pierwszych wieków, chrześcijaństwo męczenników,
zabrzmiało nie tylko na placu św. Piotra. Okazało się, że barbarzyński
świat cyrku Nerona nie odszedł wraz z jego epoką. Wciąż jest tak samo:
aby prawda, choćby prosta, dla wszystkich stała się oczywista, musi
zostać podpisana krwią.
Zamach mimowolnie stał się bilansem pontyfikatu. W jednej chwili okazało się, że dla ogromnej większości bieg świata niejako jest niewyobrażalny bez obecności Jana Pawła II. Zamach ten pokazał "zgliszcza" natury ludzkiej, wobec której świat, niemal jednym głosem, wyraził swój sprzeciw. Wręcz paradoksalnie, historia tej zbrodni odsłoniła jeszcze jedną optymistyczną kartę. Zamach ujawnił, jak bardzo zło, tkwiące w tym świecie pod tylu różnymi postaciami, zaczęło się tego Papieża bać. Zło niejako poczuło się zagrożone. Zło ulękło się spotkania z Nim. Dlatego próbowano Go zamordować.
Przeżył. Wkrótce z okna Polikliniki Gemelli znów w geście miłości wyciągnął do świata ręce. Teraz już do innego świata. A Jego chwilową "nieobecnością" Pan Bóg jakby dawał czas tym wszystkim, którzy ściskali w rękach narzędzia zła, aby je wypuścili i otworzyli dłonie...
1982 r. - Podczas swej pierwszej pielgrzymki do Fatimy Papież mówi:
"Pragnę powiedzieć wam w zaufaniu, (...) kiedy przed rokiem, na placu
św. Piotra miał miejsce zamach, gdy odzyskałem świadomość, myśli moje
pobiegły natychmiast do tego Sanktuarium, ażeby w Sercu Matki
Niebieskiej złożyć podziękowanie... We wszystkim, co się wydarzyło,
zobaczyłem - i stale będę to powtarzał - szczególną matczyną opiekę
Maryi. A że w planach Bożej Opatrzności nie ma przypadków - zobaczyłem w
tym wezwanie i kto wie, przypomnienie orędzia, które stąd wyszło".