– Już Paweł VI mówił, że czuje
„swąd siarki w Watykanie”. Jan Paweł II, jeszcze jako kardynał, zapowiadał
walkę między Kościołem i anty-Kościołem. Intuicja podpowiada mi, że Benedykt
XVI, widząc niezwykłą siłę rozprzestrzeniającego się zła, uznał, iż Kościół
potrzebuje dziś papieża-wojownika – z Markiem Horodniczym, redaktorem naczelnym
Magazynu Apokaliptycznego „44/Czterdzieści i Cztery”, rozmawia Krzysztof Świątek
– 28 lutego 2013 roku przejdzie do
historii Kościoła. Tego dnia Benedykt XVI zrezygnuje z urzędu biskupa Rzymu. Ta
decyzja budzi kontrowersje, także wśród polskich katolików. Trudno bowiem
przyjąć argumentację o utracie sił fizycznych, gdyż papież nie jest prezydentem
Watykanu, a zastępcą Chrystusa na ziemi, głową Kościoła i nie na sile fizycznej
zbudowany jest jego autorytet. Jak patrzeć na tę decyzję? Czy ona nie osłabia
autorytetu papieża?
–
Na pewno nie osłabia autorytetu tego papieża, bo pełnił on swoją posługę
bezkompromisowo i odważnie. Głoszenie Ewangelii Jezusa Chrystusa było esencją
zarówno jego oficjalnych dokumentów i wypowiedzi, jak również postawy życiowej.
Nie osłabia to również autorytetu instytucji Papiestwa, ponieważ możliwość
ustąpienia biskupa Rzymu jest przewidziana przez prawo kanoniczne i Tradycję.
Ojciec Święty po prostu z niej skorzystał. Owszem, jest to możliwość na tyle
rzadko wcielana w życie, że stymuluje opinię publiczną do poszukiwania
podtekstów i tworzenia rozmaitych interpretacji. Benedykt XVI nigdy nie dał
powodu, by podejrzewać Go o kłamstwo czy brak wiarygodności. A w oświadczeniu
głowa Kościoła jasno wskazuje powody swojej decyzji. Te słowa ważą jednak
więcej, niż z pozoru by się wydawało. Istotny jest fragment mówiący o
wyzwaniach współczesności. Są one faktycznie niezwykle trudne. Widocznie jego
stan zdrowia jest na tyle poważny, by z pełną odpowiedzialnością stwierdzić
swoją niemoc wobec nich.
– Najbardziej zastanawiający jest ten fragment oświadczenia Benedykta XVI, w którym papież mówi o sile ducha, która osłabła w nim na tyle, że musi uznać swoją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej posługi.
–
Ten fragment, na który zwrócił Pan uwagę, jest bardzo istotny. Bez wątpienia
papież dostrzega potężny wymiar zła, które rozprzestrzenia się w świecie, także
wewnątrz drogiego Jego sercu Kościoła katolickiego. Chodzi także o to, jak
świat postrzega Kościół. Benedykt XVI z pewnością odczytuje znaki czasu i to
każe widzieć Go w jednym szeregu z innymi wielkimi papieżami XX wieku. To
wybitni intelektualiści, najczęściej ludzie pokorni, niejednokrotnie święci.
Konieczność odczytywania znaków czasu wydaje się dziś bardziej nagląca niż
kiedykolwiek. Benedykt XVI, myśliciel i teolog, widział zachodzące procesy
społeczne już dawno temu. Zwracam uwagę na książkę-wywiad Vittoria Messoriego z
kard. Ratzingerem „Raport o stanie wiary”, wydanej w latach 80. Tam mówi, że
obawia się sytuacji, w której Kościół bardzo skurczy się pod względem
ilościowym. Zostanie sól – ludzie, którzy żyją autentycznie przeżywaną wiarą w
małych wspólnotach. Ta możliwość jest dziś jeszcze bardziej realna.
– Czy na rezygnację Ojca Świętego można patrzeć w wymiarze eschatologicznym? Czy Benedykt XVI to papież czasów ostatecznych?
– Na pewno tak. Chrześcijanie winni patrzeć na to, co dzieje się w świecie i bez wątpienia kurczenie się Kościoła pod względem jego liczebności, szczególnie w Europie, daje w wymiarze eschatologicznym do myślenia. Wierzę, że pontyfikaty Jana Pawła II i Benedykta XVI są ze sobą zespolone i nierozerwalne. Pomimo różnic charakterologicznych, różnic zainteresowań, Wojtyła i Ratzinger to ludzie tego samego czasu, o podobnej formacji, którzy doświadczyli ogromnego natężenia zła w postaci totalitaryzmów. Łączy ich wspólna wrażliwość i radykalizm w sprawach moralnych. Ratzinger był jednym ze „współautorów” pontyfikatu Jana Pawła II i w wielu miejscach kontynuował Jego misję. Teraz domyka pewną klamrę, czas, który obejmowali swoimi pontyfikatami. Benedykt XVI wiedział, że powinien dokończyć rozpoczęte przez Jana Pawła II sprawy, może także trochę je porządkując, a jednocześnie pamiętając o profetycznych intuicjach swojego poprzednika. W pewien sposób Benedykt XVI ostatecznie zamyka wiek XX. Może owo zamknięcie wymagało od niego tak szeroko komentowanego gestu abdykacji. Kiedyś postawiłem tezę, że Karol Wojtyła to papież Apokalipsy. Jeśli nie mylę się w wiązaniu obu pontyfikatów, to Ratzinger po prostu stawia kropkę nad napisanym przez Wojtyłę „i”.
– Czy papież mógł zostać osaczony przez jakiś krąg zła i osamotniony?
– Nie chcę spekulować. Bez wątpienia żyjemy w czasach, w których to, co mówi Kościół, spotyka się z kompletnym niezrozumieniem opinii publicznej. Ja to identyfikuję z pojęciem struktur grzechu, które szeroko analizujemy w bieżącym numerze „44/Czterdzieści i Cztery”. Jest to, mówiąc w skrócie, obszar instytucjonalnie zawłaszczony przez nawarstwienie grzechów indywidualnych. Dzięki temu zaciera się granica między dobrem i złem. Struktury grzechu ułatwiają przyjmowanie postaw sprzecznych z nauczaniem Kościoła, a zarazem niezadawanie egzystencjalnych pytań. Dzieje się to w takich dziedzinach jak np. wychowanie, ekonomia, bioetyka, polityka, a przede wszystkim prawo. Struktury grzechu bez wątpienia wpływały na duchowe słabnięcie Benedykta XVI.
– Były główny egzorcysta Domu Rzymskiego ojciec Gabriele Amorth ocenił, że w Watykanie grasuje szatan. „Efektem szatańskiej ingerencji jest walka o władzę oraz obecność kardynałów, którzy nie wierzą w Jezusa, i biskupów, którzy mają związki z demonem”.
– Ojciec Amorth faktycznie to powiedział, ale niejako w trybie warunkowym – zastrzegając, że bierze taką możliwość pod uwagę i nie powie, o kogo konkretnie miałoby chodzić. Z pewnością im bliżej serca chrześcijaństwa, tym ataki szatana są bardziej wściekłe. Już Paweł VI mówił, że czuje „swąd siarki w Watykanie”. To są słowa bez precedensu, a przecież zostały wyrażone publicznie, myślę, że ze względu na troskę o Kościół. Dziś mocno widać, że Kościół ranią poważne grzechy ludzi wierzących. Jednak Benedykt XVI, w książce-wywiadzie z Peterem Seewaldem sprzed kilku lat, powiedział niesamowitą rzecz, która zwróciła moją uwagę. Seewald pytał o sprawę grzechów pedofilii w Kościele, jak to widzieć, bo to przecież koszmar, wielka rana zadana Kościołowi. Papież się z nim zgodził, podkreślił, że współcierpi z ofiarami przestępstw seksualnych. Ale potem powiedział rzecz zaskakującą: w pewien sposób cała historia związana ze zbrodnią pedofilii wśród duchownych jest... błogosławieństwem dla Kościoła. Dzięki temu Kościół ma szansę oczyszczać się w perspektywie ostatecznego spotkania z Chrystusem. Ogromny grzech wymagający ekspiacji, upokorzenia się i zadośćuczynienia pozwala ludziom Kościoła zobaczyć własną winę, podjąć pokutę i autentycznie się nawrócić. Potężny grzech zgorszenia, które wiąże się z tak intymną sferą, staje się zarazem okazją do powrotu na drogę życia prawdziwie chrześcijańskiego.
– Pan pisał już o Janie Pawle II jako papieżu Apokalipsy. Przywoływał wypowiedź kard. Wojtyły z USA z ‘76 roku: „Stajemy dzisiaj do wielkiej walki, jakiej ludzkość jeszcze nie widziała. Stoimy dziś u progu ostatecznej walki między Kościołem i anty-Kościołem, między Ewangelią i anty-Ewangelią”. Może Benedykt XVI, widząc niezwykłą siłę rozprzestrzeniającego się zła, uznał, że Kościół potrzebuje dziś papieża-wojownika?
– Taka jest też moja intuicja. On żywi nadzieję, ufa, że ten, który przyjdzie po nim, będzie kimś takim. Ja też mam taką nadzieję. Jeśli jednak moja nadzieja okaże się płonna, to jestem pewny, że co by się nie działo „bramy piekielne Go nie przemogą”.
– Papież ustępuje u progu Wielkiego Postu – okresu oczekiwania nie tylko na zmartwychwstanie, ale także paruzję, czyli ostateczne przyjście Chrystusa na końcu czasów. Jak to odczytywać?
– To też jest znaczące. Papież z pewnością przemyślał dokładny czas ogłoszenia swojej decyzji.
– Po jej ogłoszeniu pojawił się wysyp różnych przepowiedni. Np. przypisywana św. Malachiaszowi, przez wielu biblistów uznawana za fałszerstwo, o ostatnim papieżu Petrusie Romanusie, który „będzie paść owce podczas wielu cierpień, po czym miasto siedmiu wzgórz zostanie zniszczone i Straszny Sędzia osądzi swój lud”. O końcu świata po abdykacji papieża miał też pisać Nostradamus. Jak podchodzić do tych sensacji?
– Trzeba pamiętać, że te rzekome przepowiednie nigdy nie zyskały akceptacji Kościoła. Chrześcijanin jest powołany do tego, by – niezależnie od czasów w jakich żyje – nieustannie czuwał. W wyznaniu wiary powtarzamy: „i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”. Często o tym zapominamy. Każdy chrześcijanin, od założenia Kościoła, jest kimś, kto wyczekuje powtórnego przyjścia Jezusa Chrystusa. I powinien oczekiwać go bez lęku.
– A objawienia siostry Agnes Katsuko Sasagawe, której na japońskiej wyspie Honsiu w 1973 r. ukazała się Matka Boska? W ostatnim objawieniu z 13 października 1973 r. znajduje się zapowiedź kary straszniejszej niż potop. Autentyczność objawień miał potwierdzić w 1988 roku kard. Ratzinger.
– Myślę, że nie należy zbytnio ulegać sensacyjności wielu przywoływanych proroctw, a zachowywać stan trzeźwości ducha, do której Kościół wzywa, szczególnie w Wielkim Poście.
My, wierzący, nie patrzymy jednak na rzeczywistość fatalistycznie. Nie jest tak, że historia jest jeszcze do przegrania. Ona już dawno została rozstrzygnięta – na korzyść Chrystusa i Kościoła. Dla wierzącego to rzecz jasna i klarowna. Apokalipsa może budzić przerażenie przez obrazy końca świata, Sądu Ostatecznego. Ale jeśli ktoś nieustannie się nawraca, szczerze się spowiada, przyjmuje Komunię Świętą, to może mieć nadzieję, jeśli nie pewność, że nie zginie. Dla niego przyjście Chrystusa jest wiadomością radosną, budzącą otuchę. Istotę Apokalipsy stanowi ostateczne wyzwolenie ludzkości ze zła, śmierci i cierpienia.
– Ale jest kwestia struktur zła, które pochłaniają sporo ludzi.
–
Tak, i struktury grzechu wiążą się mocno z figurą Antychrysta, zwłaszcza jeśli
chodzi o sferę języka. Słowo ma moc stwórczą, pamiętamy, że „na początku było
Słowo i Słowo było u Boga i przez Nie wszystko się stało”. Także człowiek
słowem może zabić albo kochać czy leczyć. A mamy dziś do czynienia ze
strukturalnymi manipulacjami semantycznymi, zmianą definicji pojęć, np.
rodziny, miłości i dobra. Antychryst daje pozory dobra i otacza człowieka
kłamstwem, w które ten chętnie wierzy.
– Czy Kościół potrzebuje teraz papieża z tego regionu świata, gdzie wiara jest żywa, następuje wzrost liczby powołań i wiernych, czyli np. Ameryki Łacińskiej?
– Nie mam żadnych oczekiwań co do tego, jakiej narodowości ma być papież ani jakiego koloru ma być jego skóra. Liczę na papieża, który – tak jak jego poprzednicy – dbając o depozyt wiary, z odwagą będzie odczytywał znaki czasu i z mocą głosił Ewangelię całemu światu.