Bł. Jan Paweł II Ecclesia de Eucharistia 61

Bł. JAN PAWEŁ II ECCLESIA DE EUCHARISTIA 61 "Poświęcając Eucharystii całą uwagę, na jaką zasługuje, oraz dokładając wszelkich starań, aby nie umniejszyć jakiegokolwiek jej wymiaru czy wymogu, stajemy się rzeczywiście świadomi wielkości tego daru. Zaprasza nas do tego nieprzerwana tradycja, która od pierwszych wieków dopatrywała się we wspólnocie chrześcijańskiej strażnika opiekującego się tym «skarbem». Kościół, powodowany miłością, troszczy się o przekazywanie kolejnym pokoleniom chrześcijan wiary i nauki o Tajemnicy eucharystycznej, tak aby nie została zagubiona choćby najmniejsza jej cząstka. Nie ma niebezpieczeństwa przesady w trosce o tę tajemnicę, gdyż «w tym Sakramencie zawiera się cała tajemnica naszego zbawienia»"

czwartek, 1 marca 2012

Medytacja medytacji nie równa

Wokół pojęcia medytacji od kilkudziesięciu lat rodzą się nieporozumienia. Wynikają one z niezrozumienia różnicy pomiędzy medytacją chrześcijańską a różnymi rodzajami medytacji orientalnych.
Czy potrzeba wyciszenia się jest czymś złym? Absolutnie nie. Czy każda metoda wyciszenia umysłu i emocji jest godna polecenia dla chrześcijan? Nie! Zatem, które rodzaje medytacji nie służą celom chrześcijaństwa? Te, które są odmianami orientalnych technik. Medytacja chrześcijańska, na przykład medytacja ignacjańska, służy uruchomieniu wszystkich zmysłów i wyobraźni medytującego, by zbliżyć go do Jezusa. Na przykład dzięki jak najbardziej realnemu "uczestniczeniu" w sytuacjach opisanych przez Nowy Testament. Medytacja orientalna jest natomiast sposobem osiągnięcia odmiennego stanu umysłu. Nie dotyczy zmysłów i wyobraźni, lecz wywołuje specyficzne zawężenie pola świadomości. Medytujący wchodzi w trans. Bez całkowitego wyłączenia świadomości.
Czy można połączyć orientalną medytację z chrześcijańską? Nie. Buddyzm i hinduizm są odmianami monizmu. Zaprzeczają istnieniu Bożej transcendencji. W związku z tym są drogami samo-zbawienia. W tych tradycjach modlitwa jest niemożliwa. Dostępne są za to techniki prowadzące do "oświecenia".
Jak chrześcijanie mają odróżnić medytację chrześcijańską od orientalnej? Tak jak modlitwę odróżnia się od techniki. Jeśli katolicy wprowadzający w medytację twierdzą na przykład, że niezbędna jest jakaś konkretna pozycja ciała - na przykład w trakcie medytacji kręgosłup musi być koniecznie wyprostowany - możemy mieć pewność, że nauczyciele zostali zwiedzeni. Że wprowadzają w technikę, która jest PRZECIWIEŃSTWEM modlitwy.

W modlitwie stajemy wobec Wszechmocnego. Czy zwracał On uwagę na pozycję, w jakiej modliła się Marta Robin? Czy Bóg wysłuchanie modlitwy uzależnia od pozycji kręgosłupa osoby modlącej się? Mało jest bardziej absurdalnych myśli. Kapłani Kościoła katolickiego tłumaczący wiernym, że podczas modlitwy muszą przyjąć jakąś konkretną pozycję ciała, na przykład siedzieć z wyprostowanym kręgosłupem, nie uczą modlitwy. Wprowadzają za to w jakąś odmianę buddyzmu czy hinduizmu. A niestety zdarzają się tacy, szczególnie ci, którzy mają za sobą praktykę jogi czy medytacji zen.
Osoby twierdzące, że medytacja o korzeniach orientalnych jest wskazana dla chrześcijan, powołują się na różnego rodzaju podobieństwa. Czy jednak porównania motywów powtarzalnych w modlitwach chrześcijańskich do mantry jest słuszne? Nie. To porównanie, skupiając się na powierzchownym podobieństwie, zaciera istotną różnicę. Mantra ma bardzo konkretny cel. Zawiera się on w psycho-fizjologii człowieka. Mantra służy wprowadzeniu umysłu w stan bezmyślenia. Ten stan jest warunkiem wejścia w odmienne stany świadomości. W orientalny trans. Modlitwa z transem nie ma zaś nic wspólnego.
Otwieranie się na ludzi innych religii nie oznacza dla chrześcijanina otwierania się na inne religie. Nie można być buddysto-chrześcijaninem czy judeo-hinduistą. Nie da się wyjąć z konkretnej duchowo-światopoglądowej całości jakiegoś elementu i dołączyć go bezkonfliktowo w praktykę religijną wyrastającą z zupełnie innej, często również wielotysiącletniej tradycji. Ceną bowiem jest synkretyzm. Jeden z ruchów medytacyjnych w Kościele za ważnego dla siebie mistrza uznaje ojca Bede Griffithsa, autora słów: "Chrześcijanie wreszcie muszą poznać energię kundalini (...)". Uruchamianie energii kundalini jest istotą medytacji orientalnej. Jednak na tym procesie wzorowanych jest kilkadziesiąt zachodnich tradycji okultystycznych. Poczucie wyższości sygnalizowane przez Griffithsa nie ma żadnego uzasadnienia. Starożytność hinduskiej wiedzy o kundalini nie świadczy o jej wyższości nad wiedzą Objawioną. Chrześcijanie niczego nie muszą. Objawienie dokonało się w pełni. Tradycja, z której czerpie Bede Griffiths, zawiera tylko okruchy prawdy. Nie są nam one do zbawienia potrzebne.
Czy w chrześcijańskiej modlitwie zdarzają się momenty ciszy? Tak! Bywają bezcenne. Cisza to czas, w którym Bóg może do nas mówić. Jednak dążenie do pustki umysłu, do porzucenia myśli i słów jest istotą medytacji orientalnej, która NIE JEST MODLITWĄ. Stawianie znaku równości między pozostawaniem w ciszy a dążeniem do specyficznego "próżniowego" stanu umysłu jest albo nieuczciwe, albo świadczy o niekompetencji. Bezmyślenie przy utrzymaniu świadomości jest pierwszym krokiem medytacji orientalnej. Jezus pytany, jak się modlić, powiedział: "Módlcie się: Ojcze nasz (...)". Opróżnianie umysłu jest techniką, cisza czasami towarzyszy głębokiej modlitwie. Wiem, że rozróżnienia, o których piszę, są subtelne. Ale niezmiernie istotne.
Włączanie technik orientalnych do chrześcijańskiej modlitwy jest błędem. Chrześcijanie mają patrzyć na świat realistycznie. Czy Jezus nie nazywał zła złem? Doszukiwanie się dobra w błędzie do niczego sensownego nie prowadzi. Optymizm i otwarcie się na świat są wskazane, ale nie dają gwarancji, że ucieknę od cierpienia.
"Dopatrujmy się tego, co dobre, a doświadczymy dobra, doszukując się tego, co złe, spotkamy w końcu zło" - , to manifest "pozytywnego myślenia", jednej z ideologii New Age. Dlaczego, nastawiając się na widzenie w świecie dobra, mielibyśmy go doświadczać? Czy Jezus miał złe nastawienie do świata? Czy spotkało go "dobro"? Nasze nastawienie do świata, gdy mówimy o kwestiach istotnych, nie ma wpływu na to, co postawi przed nami życie. Los Jezusa pokazuje to dobitnie.
 By spotkać Boga trzeba wyjść poza granice stworzenia. Wyciszenie możemy znaleźć na modlitwie. Nie musimy szukać innych sposobów.
Współczesna kultura zawiera w sobie mechanizm rozmywania tożsamości. Nie ma powodu jednak, by mu ulegać. Hinduizm to hinduizm, buddyzm zen to buddyzm zen, chrześcijaństwo to chrześcijaństwo. Mieszanie medytacji chrześcijańskiej z medytacją orientalną może doprowadzić chrześcijanina do praktykowania technik, które są dla niego kaleczące duchowo. Transcendentalnego chrześcijaństwa z naturalistycznym orientem nie da się połączyć. Celem chrześcijaństwa jest transcendencja, to co wykracza poza naturę. A hinduizm na naturze się kończy.
Niektórzy benedyktyni nie zauważają niebezpieczeństw medytowania na sposób orientalny. Cóż, jeszcze dwadzieścia lat temu bioenergoterapeuci przyjmowani byli w polskich kościołach. Mądrość Wschodu nie może konkurować z Objawieniem. Nawet wschodni mistrzowie zachęcają do dogłębnego poznawania własnej tradycji. Synkretyzm to śmierć religii. Po co ryzykować?



Robert Tekieli


Don BOSCO - magazyn salezjański
nr 3/2010