O
meandrach demokracji
Rozmyślając nad męką i śmiercią Chrystusa, uświadamiamy sobie, że decyzja o Jego ukrzyżowaniu też została podjęta demokratycznie – głosi ks. Henryk Zieliński w kolejnym z kazań pasyjnych w Kościele Świętego Krzyża z 18 marca.
Kazanie pasyjne na Gorzkich Żalach w czwartą niedzielę Wielkiego Postu 2012
Żyjemy w czasach swoistego ubóstwienia demokracji. Zrobiliśmy z niej złotego cielca. Hasło jej szerzenia stało się usprawiedliwieniem dla kosztownych interwencji zbrojnych, choćby w Iraku, Afganistanie czy Libii.
Dzisiaj
stawianie pytań o sens narzucania innym naszych standardów demokracji jest
politycznie niepoprawne. Bo demokracja w laicko-liberalnym wydaniu została
postawiona na samym szczycie hierarchii wartości. Demokratycznie podejmowane
decyzje nie podlegają żadnej krytyce. A zarzut o nieposzanowanie reguł owej
liberalnej demokracji działa jak piętno, które wyklucza z życia społecznego.
CHRYSTUS I DEMOKRACJA
Rozmyślając dzisiaj nad męką i śmiercią Chrystusa Pana, uświadamiamy sobie że decyzja o Jego śmierci na krzyżu też została podjęta demokratycznie. Najpierw zdecydował o niej w głosowaniu Sanhedryn (ówczesny parlament) czyli arcykapłani, arystokracja, uczeni w Piśmie i faryzeusze. Była to decyzja częściowo polityczna. Widząc entuzjazm dla Chrystusa po wskrzeszeniu Łazarza, przywódcy ludu mówili: „Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród” (J 11, 48). Oficjalnie chodziło więc o dobro narodu i Świątyni. Ale za tym wszystkim stał również przyziemny interes arystokracji świątynnej, bo Chrystus popsuł im biznes rozkręcany na dziedzińcu Świątyni, niszcząc należące do nich kramy i kantory. Naraził się im, wytykając obłudę i bezbożność, nazywając ich „grobami pobielanymi” i „plemieniem żmijowym”. Teraz zdarzyła się okazja, by raz na zawsze usunąć niewygodnego oponenta i jeszcze wyjść na obrońców prawdziwej wiary, a przy tym na wiernych poddanych cesarza.
Decyzja
Piłata o skazaniu Chrystusa na krzyż również była podjęta w oparciu o
demokratyczne przesłanki. Z oskarżeniem wystąpiło przecież najwyższe i legalne
przedstawicielstwo narodu żydowskiego. A kiedy Piłat ciągle jeszcze miał
wątpliwości, bo w sercu był przekonany o niewinności Chrystusa, o wszystkim
przesądziło głosowanie tłumu, który dziwnym trafem znalazł się na dziedzińcu,
gdzie trwał sąd nad Chrystusem.
REGUŁY DEMOKRACJI
Zgodnie z regułami demokracji Chrystus przegrał konfrontację z Barabaszem. Dlaczego tak się stało? Otóż Piłat w swoim politycznym sprycie wyraźnie się przeliczył. Od początku chciał przecież uwolnić Chrystusa. Kiedy usłyszał: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18, 36), mógł co najwyżej pomyśleć, że ma do czynienia z jakimś niegroźnym mistykiem albo filozofem. A słysząc od oskarżycieli, że Jesus powinien umrzeć, ponieważ uznał się za Syna Bożego (J 19, 7), Piłat bardzo się przestraszył. Być może jako poganin i obywatel państwa, w którym godność boską przypisywano także cesarzowi, nie wykluczał, że w Chrystusie może być coś z bóstwa? Ale to wszystko było za mało, aby otwarcie stanął po stronie Chrystusa. Piłat uciekł się zatem do politycznej intrygi, aby nie narażać bogom, cesarzowi ani wpływowej arystokracji żydowskiej.
Przeliczył
się jednak, myśląc, że ludzie, którzy oskarżają Chrystusa, mają jakikolwiek
zasady moralne, że chodzi im o coś więcej poza dbaniem o własny interes.
Wiedział bowiem że starszyzna żydowska jest przeciwna wszelkim przejawom
mesjanizmu politycznego. Jakoś się przecież pod rzymskim panowaniem urządziła,
a rozruchy i powstania były zagrożeniem dla jej pokaźnych majątków i interesów.
Wiedział także, jak owa starszyzna pogardza pospólstwem. Kiedy zatem w miejscu,
gdzie trwał proces nad Jezusem, pojawili się zwolennicy Barabasza, żądając
uwolnienia swojego idola, zgodnie ze zwyczajem paschalnej amnestii, Piłat
postanowił skonfrontować Chrystusa z Barabaszem. Po ludzku miał prawo sądzić,
że starszyzna żydowska i jej poplecznicy nie będą głosować razem ze
zwolennikami Barabasza.
Wiele
wskazuje bowiem na to, że Barabasz był niebezpieczny tak dla Rzymian, jak i dla
członków sanhedrynu. Był jednym z buntowników przeciwko Rzymianom. Święty Marek
pisze o nim: „A był tam jeden zwany Barabaszem, uwięziony z buntownikami, który
w rozruchu popełnił zabójstwo” (Mk 15, 7). O jego zaś stronnikach pisze: „Tłum
przyszedł i zaczął się domagać tego, co zawsze im czynił” (Mk 15, 8). Kim był
ów tłum, który wyraźnie odcina się od ludzi oskarżających Chrystusa? W książce
Benedykta XVI „Jezus z Nazaretu” znajdujemy następujące wyjaśnienie tej sceny:
„Do głosu dochodzi ochlos i domaga się uwolnienia Barabasza. Ochlos oznacza
najpierw po prostu gromadę ludzi, tłum. Termin ten ma nierzadko wydźwięk
pejoratywny i przybiera sens motłochu” (s. 200).
Dlaczego
zatem światła i bogata arystokracja żydowska głosuje razem z tłumem –
motłochem, którym pogardza? Dlaczego żąda uwolnienia Barabasza, którego pełne
imię, jak przypomina Benedykt XVI, w niektórych najstarszych zapisach brzmiało:
Jezus Barabasz – czyli Jezus Syn Ojca i również zawierało w sobie roszczenia
mesjańskie? Widać jednak nawet owej starszyźnie bliżej już było do kogoś, kto
wszczynał rozruchy i miał na rekach krew, niż do Mesjasza, który mówił o sobie:
„Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo
prawdzie”. (J 18, 37). Chrystus jako nauczyciel prawdy i sama Prawda był dla
przywódców ludu bardziej niewygodny niż Barabasz! Jednomyślnego poparcia dla
Barabasza ze strony tak różnych frakcji politycznych i społecznych nie mógł
pojąć nawet Piłat. Wpadł w pułapkę demokracji i musiał uwolnić tego, który
faktycznie zagrażał bezpieczeństwu Rzymu, a skazać niewinnego Chrystusa.
Nie
da się przewidzieć wyników demokratycznej gry, w której żadna ze stron nie ma
niezmiennych reguł i zasad. Piłat również ich nie miał. Jego pytanie „Cóż to
jest prawda” (J 18, 39) wskazuje na typową postawę cynika, dla którego
ostatecznie liczy się władza. Ile celebrowania władzy jest w jego słowach: „Czy
nie wiesz, że mam władzę Ciebie uwolnić i mam władzę ciebie ukrzyżować?” (J 19,
10). Władza i kariera, a nie prawda, jest tutaj wartością najwyższą.
DLACZEGO WYGRYWA BARABASZ?
Z odpowiedzialności za przegraną Jezusa i wygraną Barabasza nie mogą się zwolnić również uczniowie Chrystusa. Benedykt XVI pisze: „Zwolenników Jezusa nie ma na placu sądu, nie ma ich, bo się boją. (…) Byli więc obecni stronnicy Barabasza, »tłum«, gdy tymczasem zwolennicy Jezusa ze strachu ukryli się, w następstwie czego głos ludu, na którym opierało się prawo rzymskie, reprezentowała tylko jedna strona” („Jezus z Nazaretu”, t. 2, s. 200- 212).
I
tak oto dochodzimy do sedna. Dlaczego również dzisiaj w demokratycznych
procedurach Chrystus często przegrywa z Barabaszem? Demokracja to taki system,
w którym „głos głupca waży tyle samo, co głos mędrca”. Stąd niektórzy świadomie
układają swoje programy i hasła pod głupców. Tak jest łatwiej i taniej. Zamiast
sporu na argumenty, niezrozumiałe dla przeciętnego konsumenta telewizyjnych
reklamówek, mamy zatem ściganie się w robieniu dobrego wrażenia, w dobieraniu krawatów
i wkładaniu sobie szkieł kontaktowych w niebieskim kolorze. Wybory tych, którzy
mają decydować o naszych losach i o miejscu religii w życiu publicznym coraz
bardziej przypominają konkursy piękności. Wiele zależy od tego, jak danego
kandydata przedstawią media. I to one często dokonują wyboru za ludzi
intelektualnie mało samodzielnych.
DEMOKRACJA I WARTOŚCI
Ale
to nie wszystko. W przesłaniu do uczestników VI Sesji Plenarnej Papieskiej
Akademii Nauk Społecznych 26 lutego 2000 r. Jan Paweł II napisał: „Na progu
trzeciego tysiąclecia demokracja staje wobec poważnego zagadnienia. Istnieje
bowiem tendencja do uznawania relatywizmu intelektualnego za niezbędny przymiot
demokratycznych form życia politycznego. (…) Z tego powodu ludzie przekonani, że
pewne prawdy mają charakter absolutny i niezmienny, uważani są za nierozsądnych
i niegodnych zaufania”. Dlatego w tzw. demokracji proceduralnej, nawet Chrystus
jest niegodny zaufania.
Ten,
kto mówi, że zna prawdę i gotów jej bronić, jest uznawany za fundamentalistę i
fanatyka. Według dzisiejszych demokratycznych standardów prawdę się przecież
ustala, zamiast ją odkrywać. W majestacie unijnych ustaleń marchewka może być
owocem, a ślimak rybą. Takie decyzje już przecież zapadły w Brukseli! Ale są i
mniej groteskowe pomysły, jak choćby próby ustalania przez głosowanie, czym
jest małżeństwo, definiowania płci w oderwaniu od ludzkiej biologii czy
określenia, kiedy zaczyna się ludzkie życie: od poczęcia, w 12. tygodniu, w
chwili urodzin czy kilka miesięcy później, jak chcieliby niektórzy zwolennicy
tzw. „aborcji postnatalnej”?
Jan
Paweł II w encyklice Veritatis splendor ostrzegał: „Po upadku w wielu krajach
ideologii, które wiązały politykę z totalitarną wizją świata – przede wszystkim
marksizmu – pojawia się dzisiaj nie mniej poważna groźba (…) sprzymierzenia się
demokracji z relatywizmem etycznym, który pozbawia życie społeczności cywilnej
trwałego moralnego punktu odniesienia, odbierając mu w sposób radykalny
zdolność rozpoznawania prawdy. Jeśli bowiem nie istnieje żadna ostateczna
prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej
kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia
sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w
jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (VS 101). To samo ostrzeżenie powtórzył
przed 13 laty w polskim parlamencie.
W
Polsce mamy obecnie próbę narzucenia nam dyktatury relatywizmu i bezideowości.
W roli dobrych obywateli stawia się tych, którzy nie mają zahamowań, aby moczem
gasić znicze i profanować krzyż, oklejając go puszkami po piwie. A źli to ci,
którzy ośmielają się bronić prawa do wolności słowa i wolności mediów. Nawet
patriotyczne hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna” w jednej z prorządowych stacji telewizyjnych
zostało uznane za wrogie i obraźliwe.
Demokracja
nie może być metodą ustalenia wartości, tylko szukania sposobu ich realizacji w
życiu społecznym. „Szanując właściwą życiu wspólnoty politycznej autonomię,
trzeba pamiętać jednocześnie o tym, że nie może być ona rozumiana jako
niezależność od zasad etycznych. Także państwa pluralistyczne nie mogą
rezygnować z norm etycznych w życiu publicznym” – mówił Jan Paweł II w polskim
parlamencie 11 czerwca 1999 r.
NIEOBECNI
NIE MAJĄ RACJI
Chociaż demokracja nie jest żadnym idealnym ustrojem i jest narażona nie wiele nadużyć, to „Kościół docenia demokrację jako system, który zapewnia udział obywateli w decyzjach politycznych i rządzonym gwarantuje możliwość wyboru oraz kontrolowania własnych rządów, a także – kiedy należy to czynić – zastępowania ich w sposób pokojowy innymi” (Centesimus annus 46).
Dlatego
katolicy nie mogą obrazić się na demokrację. „Nie mogą oni rezygnować z udziału
w »polityce«, czyli różnego rodzaju działalności gospodarczej, społecznej i
prawodawczej, która w sposób organiczny służy wzrastaniu wspólnego dobra”
(Christifideles laici 42) Przypomnijmy, że także w procesie Chrystusa
nieobecność jego uczniów przyczyniła się do zwycięstwa Barabasza. Do zwycięstwa
zła w świecie – jak przypominał św. Josemaria Escriva – potrzeba tylko
bezczynności ludzi dobrych. I tej bezczynności ludzi dobrych jest w Polsce
dzisiaj za dużo. Za dużo jest tych, którzy lekceważą udział w wyborach i innych
formach życia społecznego, nie zdając sobie sprawy, że ich bierność przyczynia
się do wyrzucania Boga z życia publicznego – w imię rzekomej tolerancji i do
poniżania Kościoła.
„Bierność,
która zawsze była postawą nie do przyjęcia – dzisiaj bardziej jeszcze staje się
winą” (Christifideles laici 3). Oby Chrystus, który w czasie procesu i męki
doznał opuszczenia przez uczniów, wyrwał nas z tej bierności.
ks.
Henryk Zieliński
Idziemy nr 13 (342), 25 marca 2012 r.