Pius XI poddaje krytyce politykę prowadzoną przez Niemcy pod rządami Hitlera, radykalnie odcinając się od nazizmu, potępiając jego pogańskie korzenie oraz ideę wyższości rasy i państwa nad nauką Kościoła, a także wzywając niemieckich katolików do oporu wobec hitlerowskiej ideologii. Encyklikę odczytano w Niedzielę Palmową 21 marca 1937 r., w 11.500
katolickich kościołach w Niemczech, wywołując represje policyjne, jak
również poważne reperkusje polityczne. Z początku, władze przyjęły
taktykę milczenia. „Jedynie w Monachium policja zarekwirowała 4.000
egzemplarzy encykliki, co nie przeszkodziło w odczytaniu jej w
kościołach” – pisze ks. Waldemar Kulbrat http://www.aspektpolski.pl/Przytoczmy
dalsze informacje, pochodzące z tego niezwykle interesującego
opracowania. Goebbels, poinformowany o treści encykliki wieczorem, w
przeddzień jej ogłoszenia, zareagował wybuchem wściekłości, ale już
Heydrichowi, który zamierzał „ostro wkroczyć”, zalecił, aby "udawać
obojętność i zignorować". Zamiast fali represji, „na razie” zlecono
konfiskatę drukarń, które wydały 300.000 egzemplarzy encykliki i
przeprowadzono aresztowania wśród osób ją rozpowszechniających. Hitler,
który o przyjętej taktyce został poinformowany następnego dnia,
zaaprobował tę strategię - umiarkowaną, jak na możliwości policyjnego
państwa - sam jednak polecił represje zaostrzyć. Goebbels pisze w swym
notatniku pod datą 2 kwietnia, że Hitler „zamierza dobrać się do
Watykanu", gdyż „klechy nie doceniają naszej cierpliwości i łagodności".
Niech więc "poznają naszą surowość, twardość i nieubłaganie".
Nastąpiły „naloty” na mieszkania, rekwizycje i zatrzymania wśród osób
nie tylko świeckich, ale i duchownych. Policja oświadczyła, że encyklika
stanowi akt zdrady wobec państwa i z tego paragrafu przystąpiono do
montowania procesów przeciw osobom biorącym udział w jej
rozpowszechnianiu. To tyle, jeśli chodzi o „typowe” działania
represyjne, jakie „dla zachowania ładu i porządku” wdraża każdy reżim
totalitarny, zagrożony w swym stanie posiadania. O wiele dotkliwszy
instrument ukryto pod powierzchnią tych działań – co również jest typowe
dla totalitarystów, którzy zawsze, prędzej czy później, muszą znaleźć
„wroga publicznego”, psującego szyki państwu we wprowadzaniu kolejnego
„świeckiego raju” dla obywateli. Ma się rozumieć – tylko dla obywateli
posłusznych wobec obowiązującej ideologii. Zamierzano zohydzić Kościół i
ukazać środowisko duchownych katolickich jako społecznie szkodliwych
wykolejeńców, którym przeciwstawiona zostaje „prawowita” i „broniąca
ładu publicznego” władza. Pośród działań zaleconych przez Hitlera,
szczególną rolę miały odegrać kampanie oszczerstw przeciw duchownym,
oparte na schemacie starym jak gestapowsko-ubecki świat: korek – worek –
i rozporek. To znaczy: zniesławianie przez nałogi, chciwość dóbr lub
złe prowadzenie się ofiar. Wadą pierwszych dwóch „haków” było ich
rozpowszechnienie także w środowisku partyjnych bonzów. Pozostała
rozpusta, ze szczególnym naciskiem na homoseksualizm – ale i tu
znalazłaby się niejedna plama na honorze „czystej i nieskalanej
moralnie” aryskiej partii, jak choćby „noc długich noży” z 29 na 30
czerwca 1934 r. gdy „wyeliminowano z gry politycznej”, czytaj –
zamordowano - nieukrywających swego homoseksualizmu przywódców S.A., w
tym głównego konkurenta Hitlera Ernesta Röhma, wraz z 400 uczestnikami
zlotu w hotelu Hanselbauer koło Monachium. Za najpewniejszy fundament
anty-katolickiej kampanii uznano więc „pedofilię” – zjawisko na tyle
egzotyczne, aby nie chciał go zanadto zgłębiać poddawany przepierce
mózgowej obywatel, a z drugiej strony – przez obecność krzywdzonego
dziecka - wywołujące natychmiastową reakcję wstrętu i oburzenia u
każdego „prawowitego Niemca”. Goebbels w swoim "Dzienniku" bez osłonek
określa tę akcję jako "nagonkę", nazywając ją "wielkim natarciem" z
użyciem "najcięższej artylerii" przeciw "czarnemu lęgowi" – pisze ks.
Kulbrat.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMbZiCSudHQbL9o6fG1zvpxWsaR9yFLeAjqpG1emGySrFqZMuHSfTyhZut8DEO1505qHE7um1GiwYJi8Znh-YmjP8ua-X5YIxx47kqti0kgf0ignXOj2UsFuG-mBwsRw7raOzcUaV3AkA/s320/imagens+para+blog+futuras+14.jpg)
„Wychodzą na światło dzienne przypadki molestowania seksualnego – darł się z trybuny przyszły morderca własnej żony i sześciorga dzieci –
których dopuszcza się ogromna część katolickiego duchowieństwa. I nie
są to przypadki sporadyczne, ale obejmująca cały kler katolicki fala
zgnilizny moralnej, jakiej w takim przerażającym nasileniu świat
dotychczas nie widział. Ujawniane są sprawki niezliczonej ilości księży
i zakonników i nie ulega wątpliwości, że tysiące tych spraw, które
rozpatruje dziś nasz system sprawiedliwości, są zaledwie ułamkiem
całości, obejmującej także wszystko to, co hierarchowie Kościoła próbują
zamieść pod dywan”.
W
samym 1937 r. aresztowanych zostało z oskarżenia o „pedofilię” 276
katolickich księży oraz 49 zakonników. Aresztowania przeprowadzono we
wszystkich diecezjach, w sposób gwarantujący nieustanną obecność tych
skandali na pierwszych stronach dzienników Trzeciej Rzeszy. W sukurs
gazetom szło wszechobecne niemieckie radio – pozbawione fal krótkich i
posługujące się niezwykle w Niemczech rozpowszechnioną siecią głośników
nastawionych na jeden główny kanał i umieszczonych w miejscach
publicznych oraz w zakładach pracy. Fala „oburzenia społecznego”
wywołana „występnością kleru katolickiego” była więc zagwarantowana. I –
jak to dzieje się również dzisiaj – tylko mała cząstka obywateli, która
zdołała choć w części ocalić swe mózgowie przed doszczętnym wypraniem –
zadawała sobie pytanie: jakim cudem pedofilia, niby sęp, spada tylko na
kler katolicki? Jakim cudem – jakby wyposażona w jakiś instynkt
łowiecki – omija inną „zwierzynę”? Jakoś bowiem pośród „zezwierzęconych i
pozbawionych skrupułów deprawatorów młodzieży” nie widać innych grup
społecznych: nie ma pedagogów, psychologów, nie ma też ani jednego
duchownego nie-katolickiego. Również nie słychać nic o rabinach, choć w
innej sytuacji nie omieszkano by oskarżyć ich o wszelkie zbrodnie…
Jednak tym razem chodziło o zachowanie „jasności przekazu”: że "zaraza”,
którą „opiekunowie niemieckiej młodzieży” powinni jak najszybciej
wytępić „ogniem i mieczem”, obejmuje wyłącznie Kościół Katolicki.
*
W tym czasie, szefem wywiadu i kontrwywiadu wojskowego Abwehry
(od 1935 do 1944 r., kiedy to został zgładzony za udział w spisku na
życie Hitlera) był admirał Wilhelm Canaris - jedna z najbardziej
enigmatycznych postaci Trzeciej Rzeszy: wysoki dygnitarz aparatu, a
zarazem ukryty przeciwnik Hitlera.
Obserwując kampanię rozpętaną przez Goebbelsa, zdecydował się on
przesłać papieżowi plik dotyczących tej sprawy dokumentów, które
przeszły przez jego ręce. Jako kurier, posłużył katolicki adwokat Josef
Müller – w
następnych latach aresztowany i zesłany do obozu w Dachau, który
przeżył, aby po wojnie zostać ministrem sprawiedliwości Bawarii.
Dokumenty wręczono Eugenio Pacelliemu - Sekretarzowi Stanu stolicy
watykańskiej, a niebawem (od lutego 1939 r.) papieżowi Piusowi XII. Ten
przekazał je, wraz z aprobatą Sekretariatu Stanu, do opracowania i
edycji przebywającemu w Brazylii niemieckiemu Jezuicie, Walterowi
Mariaux. Po dwóch latach jego pracy, w 1940 r. ukazały się w
700-stronicowym wydaniu z komentarzami i w podwójnym tłumaczeniu: na
angielski w Londynie i na hiszpański w Buenos Aires, dokumenty z
anty-katolickich prześladowań w Trzeciej Rzeszy, obejmujące również
kampanię przeciw „pedofilom w Kościele”. Wywołały one ogromny odzew w
całym myślącym świecie – ukazując, jak łatwo jest, dysponując nowoczesną
technologią, wywołać stan „paniki moralnej” w społeczeństwie. Termin
ten – tu po raz pierwszy użyty – został w latach 1970. przyswojony przez
socjologów na określenie stanu wzburzenia publicznego, wygenerowanego
za pomocą inżynierii społecznej. Do repertuaru manipulatorów należy
zwłaszcza gra liczbami rzeczywistych i rzekomych ofiar, gdy na bazie
jednego czy dwóch udowodnionych przypadków - wyolbrzymionych do
rozmiarów „straszliwego zagrożenia” – manipuluje się danymi i
statystykami sądowymi, mieszając casusy zakończone wyrokiem z
postępowaniami zamkniętymi lub dopiero wdrożonymi a także statystyki
przeszłe z aktualnymi, żonglując kategoriami prawnymi i przedziałami
czasowymi.
Zapewne, do tych curiosów
pseudo-sądowych, na które nie wpadł jednak nawet sam Goebbels,
należałoby zaliczyć obecnie nagłaśnianą w Polsce kampanię
„anty-pedofilską” wokół dwóch polskich duchownych z Dominikany. Nazwiska
tych zwęszonych przez hieny dziennikarskie ofiar, rozgłasza się
publicznie przed postawieniem im zarzutów prokuratorskich, a jako
dziwaczny „świadek oskarżenia” – nie dysponujący najmniejszym dowodem,
poza gołosłownym bajaniem o „materiałach pedofilskich w komputerze” -
występuje rzekomo „przypadkiem w Polsce obecna” w związku „z reportażem o
Polsce” – dziennikarka z Dominikany, Alicia Ortega. O jej politycznym
uwikłaniu milczą polskie media, przedstawiając ją jako „niezależną”
dziennikarkę „śledczą” – choć jest obecna na politycznym świeczniku
Dominikany jako związana z lewacko-progresistowską partią Alianza País i politykiem Guillermo Moreno Garcią, kandydującym w wyborach prezydenckich 2008 r. z ramienia lewicowego Movement for Independence, Unity and Change http://www.zoominfo.com/ .
I znów, tylko garstka Polaków o jeszcze niewypranych przez telewizję
mózgach zadaje sobie pytanie o rzeczywisty stopień zainteresowania
Polską czytelników na Karaibach, którzy widocznie tak są spragnieni
reportaży z kraju Kraka i Wandy, iż pani Ortega wybrała się na własny
koszt w podróż przez Atlantyk i kontynent europejski, aby jak
najszybciej zaspokoić ciekawość swoich czytelników. A że do Polski
„wpadła” akurat czasie „afery pedofilskiej na Dominikanie” i do tego
dotyczącej „znanych sobie polskich księży”… cóż. Przypadek… Również
„przypadkiem” miała przy sobie materiały wideo „na których widać między
innymi całujących się chłopców. I choć nie widać na nich księdza G.,
dziennikarka jest przekonana o jego winie. Mają o tym świadczyć krzesła i
obrazy widoczne na nagraniach, które znajdują się w pokoju księdza…” ( http://natemat.pl/77183,dominikanska-dziennikarka-alicja-ortega-bedzie-zeznawac-w-warszawskiej-prokuraturze-na-temat-ks-gila
). Wbrew zapewnieniom tej pani podczas zwołanej w tym celu konferencji
prasowej – iż prokuratura na Dominikanie „niezwłocznie wyśle” do Polski
„dowody winy” obu księży – do dziś tak się nie stało. Z zapisu twardych
dysków wynika bowiem, że mogły nimi manipulować postronne osoby.
W
świetle tej obrzydliwej i nieudolnie maskowanej nagonki - tym bardziej
odrażającej, że prowadzonej przeciw polskim duchownym przez rodzime
media, nie wzdragające się, aby w sprawę spotwarzającą polski Kościół
wciągać środowiska międzynarodowe - należałoby się zastanowić, czy słowa
Goebbelsa o „fali zgnilizny moralnej”,
jaka miała toczyć kler katolicki w Niemczech pod rządami NSDAP, lepiej
nie pasują dziś do dziennikarzy w Polsce, wysługujących się korporacjom
lewacko-post-marksistowskim i wszelkiej maści nihilistycznej
„ideologii”.
*
Zaznaczyć trzeba – na co zwraca uwagę Massimo Introvigne z Centro Studi sulle Nuove Religioni w Turynie, w swoim niezwykle przenikliwym artykule opublikowanym w L’Avvenire ( http://www.cesnur.org/2010/mi-goebbels.html
) - że w ówczesnych Niemczech nie wszystkie przypadki czynów
pedofilnych w środowiskach katolickich były wymyślone. Sam Walter
Mariaux podaje znane sobie przypadki dotyczące jednego zakonnika,
jednego świeckiego nauczyciela w szkole zakonnej, ogrodnika i woźnego,
którzy w oparciu o przekonywujące dowody zostali skazani w 1936 r.
Jednak ogłoszone wówczas wyroki - w postaci cofnięcia prawa nauczania aż
czterem instytutom zakonnym - uznaje on za rażąco niewspółmierne do
przewiny i będące częścią represji Ministerstwa Nauczania Publicznego
wobec szkół katolickich w Niemczech. Wymienia też obejmujący parę osób
przypadek z Waldbreitbach
w Nadrenii, który – choć zakończony prawomocnym wyrokiem – jest przez
późniejszych historyków cytowany jako przykład wymierzonej w Kościół
Katolicki histerii „anty-pedofilskiej”. Każde z tych wydarzeń spotkało się z poważną reakcją Episkopatu Niemiec. „Dnia 2 czerwca 1936 r. - podaje Introvigne
– biskup Münster, bł. Clemens August von Galen (1878 -1946 ), który był
duszą katolickiego oporu wobec nazizmu i który w 2005 r. został
beatyfikowany przez Benedykta XVI – wydał oświadczenie, odczytane
podczas niedzielnych nabożeństw, o swym „ból i smutku " wobec tych
"odrażających przestępstw”, które "okrywają hańbą nasz Święty Kościół”.
Zaś 20 sierpnia 1936 r., po wydarzeniach w Waldbreitbach, niemiecki
episkopat opublikował wspólny list pasterski, w którym potępiono winnych
i wyrażono wolę współpracy Kościoła z organami państwa”. Tyle
oświadczeń publicznych, bo nieoficjalnie, niejeden z niemieckich
biskupów podkreślał, o ile częstsze aniżeli wśród księży i znacznie
lepiej udokumentowane, są przypadki seksualnych nadużyć wobec
młodocianych, popełniane przez nauczycieli szkół świeckich i działaczy
organizacji młodzieżowych, w tym Hitlerjugend.
Czas
przyjrzeć się owocom tej odrażającej kampanii. Spośród 325
aresztowanych, zdołano dowieść winy zaledwie 21 duchownym! – co daje
nikły odsetek spraw wdrożonych z urzędu, z maksymalnym zaangażowaniem
propagandy i aparatu potężnego państwa policyjnego. Wszystkich skazanych
zesłano do obozów koncentracyjnych, gdzie zmarli. Do dziś nie ma
pewności, ilu z nich rzeczywiście ciężko zgrzeszyło przeciw szóstemu
przykazaniu, a ilu było ofiarami sfingowanych oskarżeń. Również w skali
międzynarodowej, ta próba wytarzania Kościoła Katolickiego w
pedofilskim ścieku spaliła na panewce. Dzięki odwadze Canarisa i
determinacji jezuity Mariaux, świat jeszcze w czasie wojny dowiedział
się o plugawych machinacjach Goebbelsa, a jedynym efektem jego trudu
była jeszcze większa pogarda dla niego samego i dla hitlerowskiego
reżimu - który wkrótce upadł… Oby pamięć o tamtej prowokacji - będącej
jedną z mniej znanych prób wykorzystania jednostek zaślepionych
nienawiścią do Chrystusa, a także całej machiny państwowej, do
zdyskredytowania Kościoła Katolickiego przez „ojca wszelkiego kłamstwa”
– i to metodami, w których natychmiast rozpoznaje się odcisk jego
kopyta – stała się przestrogą dla działającej dziś w Polsce nieszczęsnej
świty jego orędowników.
Grzegorz M. - KSD