Czy to ma wzmocnić moją wiarę w ROKU WIARY???
Jak czytamy w serwisie TCR, pochodząca z Jamajki “biskupka” jest jednym z piętnastu “braterskich delegatów” zaproszonych do “aktywnego uczestnictwa” oraz wygłoszenia przemówienia na rzymskim Synodzie.
Pani “biskupka” stwierdziła: “Jestem zaszczycona, że mogę reprezentować w Watykanie Światową Radę Metodystów – złożoną z 77 “Kościołów” metodystycznych, weslejańskich i innych jednoczących się i zjednoczonych, reprezentujących ponad 80 milionów członków.”
Sekretarz Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan, bp Brian Farrell w zaproszeniu skierowanym do “biskupki” Davis napisał m.in.: “Twoje uczestnictwo w synodzie będzie widocznym znakiem podzielania troski o misję głoszenia Ewangelii współczesnemu światu”
Proponujemy na następny Synod Biskupów zaprosić jeszcze XIV dalajlamę, Szymona Niemca oraz wyznawców “boga” Zamenhofa z Japonii. Jak szaleć to szaleć na całego!
Napisał Dextimus dnia 15.10.12
http://breviarium.blogspot.se
W 1994 roku Jan Paweł II wydał List Apostolski „Ordinatio Sacerdotalis”,
w którym dobitnie stwierdza: Aby zatem usunąć wszelką wątpliwość w
sprawie tak wielkiej wagi, która dotyczy samego Boskiego ustanowienia
Kościoła, mocą mojego urzędu utwierdzania braci (por. Łk 22,32),
oświadczam, że Kościół nie ma żadnej władzy udzielania święceń
kapłańskich kobietom oraz że orzeczenie to powinno być przez wszystkich
wiernych Kościoła uznane za ostateczne (nr 4). Wielu uznało to
oświadczenie – i trudno się temu dziwić – za zdecydowane zamknięcie
katolickiej dyskusji na temat możliwości dopuszczenia kobiet do
sakramentu święceń. I rzeczywiście, owa dyskusja, tak żywa po Soborze
Watykańskim II, w jednych środowiskach znacznie przycichła, a w innych
zupełnie zanikła.
Jednak od czasu do czasu ktoś podejmuje temat. Wojciech Eichelberger w artykule zatytułowanym „Gdzie się podział mężczyzna?” z przekonaniem godnym psychoterapeutycznej gwiazdy stwierdza: "Odzyskanie przez kobiety prawa do kapłaństwa będzie z pewnością punktem zwrotnym, a może nawet ukoronowaniem ich wielowiekowej walki z dyskryminacją. Bowiem w odsunięciu kobiet od kapłaństwa najjaskrawiej przejawia się fundamentalne założenie patriarchatu, wedle którego kobiety są: nieczyste, grzeszne, niegodne i winne, że są gorszymi dziećmi Boga i mogą się z Nim kontaktować tylko za pośrednictwem mężczyzn. Z tym niesprawiedliwym i szkodliwym poglądem trzeba się jak najszybciej rozstać, jeśli chcemy budować świat oparty na zasadach partnerstwa, wzajemnego szacunku i współodpowiedzialności kobiet i mężczyzn za jego losy. Nie widzę powodu, żeby mężczyzna nie mógł spowiadać się kobiecie".
Przyznam, że tego rodzaju – delikatnie mówiąc – jednostronne traktowanie złożonej i delikatnej kwestii zupełnie mnie nie przekonuje. Co więcej, postępowy patos budzi moją irytację. Swoją drogą ciekawe jest to, że dobre, postępowe rady dawane są najczęściej chrześcijanom, w tym przede wszystkim katolikom. Nie słyszałem bowiem, aby ktoś otwarcie krytykował inne tradycje religijne za dość dyskretną obecność kobiet wśród ich religijnych leaderów i kapłanów. W odniesieniu do nie-katolików postępowy świat jest raczej a-krytyczny i odwołuje się do takich wartości jak poszanowanie innych kultur oraz innego sposobu myślenia. Z drugiej strony – powróćmy do głównego wątku – nie uważam, aby sprawa kapłaństwa kobiet w Kościele katolickim została rzeczywiście w sposób nieodwołalny zamknięta i że dalsza dyskusja nie ma najmniejszego sensu. Co więcej, trzeba wziąć na poważnie pytaniaragnienia wielu kobiet, które odnajdują w sobie pragnienie kapłaństwa. Jest to bowiem problem nie tyle abstrakcyjno-teologiczny, co raczej duchowy, dotyczący wielu kobiet szukających szczerze swego miejsca w Kościele. Proponuję więc podjąć refleksję, która usytuowałaby się gdzieś pomiędzy niezachwianym przekonaniem, że – jak to ujął złośliwie pewien szacowny teolog – nakładać ręce na kkobietę taki sam skutek odnosi, co nałożenie ich na stołek”, a patetycznym progresizmem, który w odmówieniu kobietom prawa do święceń kapłańskich widzi jedynie przejaw wielowiekowej dyskryminacji i patriarchalnej ideologii religijnej, która od tysiącleci zatruwa umysły mężczyzn i kobiet.
Jednak od czasu do czasu ktoś podejmuje temat. Wojciech Eichelberger w artykule zatytułowanym „Gdzie się podział mężczyzna?” z przekonaniem godnym psychoterapeutycznej gwiazdy stwierdza: "Odzyskanie przez kobiety prawa do kapłaństwa będzie z pewnością punktem zwrotnym, a może nawet ukoronowaniem ich wielowiekowej walki z dyskryminacją. Bowiem w odsunięciu kobiet od kapłaństwa najjaskrawiej przejawia się fundamentalne założenie patriarchatu, wedle którego kobiety są: nieczyste, grzeszne, niegodne i winne, że są gorszymi dziećmi Boga i mogą się z Nim kontaktować tylko za pośrednictwem mężczyzn. Z tym niesprawiedliwym i szkodliwym poglądem trzeba się jak najszybciej rozstać, jeśli chcemy budować świat oparty na zasadach partnerstwa, wzajemnego szacunku i współodpowiedzialności kobiet i mężczyzn za jego losy. Nie widzę powodu, żeby mężczyzna nie mógł spowiadać się kobiecie".
Przyznam, że tego rodzaju – delikatnie mówiąc – jednostronne traktowanie złożonej i delikatnej kwestii zupełnie mnie nie przekonuje. Co więcej, postępowy patos budzi moją irytację. Swoją drogą ciekawe jest to, że dobre, postępowe rady dawane są najczęściej chrześcijanom, w tym przede wszystkim katolikom. Nie słyszałem bowiem, aby ktoś otwarcie krytykował inne tradycje religijne za dość dyskretną obecność kobiet wśród ich religijnych leaderów i kapłanów. W odniesieniu do nie-katolików postępowy świat jest raczej a-krytyczny i odwołuje się do takich wartości jak poszanowanie innych kultur oraz innego sposobu myślenia. Z drugiej strony – powróćmy do głównego wątku – nie uważam, aby sprawa kapłaństwa kobiet w Kościele katolickim została rzeczywiście w sposób nieodwołalny zamknięta i że dalsza dyskusja nie ma najmniejszego sensu. Co więcej, trzeba wziąć na poważnie pytaniaragnienia wielu kobiet, które odnajdują w sobie pragnienie kapłaństwa. Jest to bowiem problem nie tyle abstrakcyjno-teologiczny, co raczej duchowy, dotyczący wielu kobiet szukających szczerze swego miejsca w Kościele. Proponuję więc podjąć refleksję, która usytuowałaby się gdzieś pomiędzy niezachwianym przekonaniem, że – jak to ujął złośliwie pewien szacowny teolog – nakładać ręce na kkobietę taki sam skutek odnosi, co nałożenie ich na stołek”, a patetycznym progresizmem, który w odmówieniu kobietom prawa do święceń kapłańskich widzi jedynie przejaw wielowiekowej dyskryminacji i patriarchalnej ideologii religijnej, która od tysiącleci zatruwa umysły mężczyzn i kobiet.
Prawo Boskie czy kościelna dyscyplina?
Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 1024 stwierdza: „Święcenia ważnie
przyjmuje tylko mężczyzna ochrzczony” (Sacram ordinationem valide
recipit solus vir baptizatus). Użycie tutaj słowa „vir” (mężczyzna), a
nie np. „homo” (człowiek), odzwierciedla 2000-letnią tradycję Kościoła i
czyni dość jasnym sens powyższego kanonu: kobieta nie może ważnie
przyjąć święceń. Aczkolwiek nie brakowało autorów, którzy starali się
wykazać, że „vir baptizatus” jest użyte w celu wskazania na bezwarunkową
konieczność chrztu, a nie po to, by podkreślić prawno-dogmatyczny
absolutny brak możliwości święcenia kobiet . Zwolennicy tego poglądu
przypominają ponadto, że Sobór Florencki i Sobór Trydencki, czyli dwa
wielkie sobory, które podjęły głęboki namysł na temat sakramentów, nie
mówią nic bezpośrednio o wykluczeniu kobiet z sakramentu kapłaństwa. To
prawda, ale stało się tak nie dlatego, że ojcowie soborowi mieli w tej
kwestii jakiekolwiek wątpliwości, ale dlatego, że w tamtym czasie
wyłączenie kobiet ze święceń dla wszystkich było więcej niż oczywiste.
Za natchnione potwierdzenie tej oczywistości przyjmowano głównie dwa teksty św. Pawła. W 1 Liście do Koryntian mamy taką oto naukę: „Tak jak to jest we wszystkich zgromadzeniach świętych, kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć; nie dozwala się im bowiem mówić, lecz mają być poddane, jak to Prawo nakazuje. A jeśli pragną się czegoś nauczyć, niech zapytają w domu swoich mężów! Nie wypada bowiem kobiecie przemawiać na zgromadzeniu” (1 Kor 14,33-35). We wskazaniach danych Tymoteuszowi znajdujemy podobne wskazanie: „Kobieta niechaj się uczy w cichości z całym poddaniem się. Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem, lecz chcę, by trwała w cichości” (1 Tm 2,11-12). Dziś raczej nie podaje się tych fragmentów jako argumentu za wykluczeniem kobiet ze święceń. Noszą one bowiem aż nadto widoczne piętno swego czasu. I choć ostatecznie to chrześcijaństwo stało się fundamentem emancypacji kobiet, to przez całe wieki powyższe teksty używane były jako usprawiedliwienie różnego rodzaju ograniczeń roli kobiety w społeczeństwie. Na przykład w Anglii dopiero w 1919 roku otwarto przed kobietami możliwość pracy w prawie wszystkich zawodach. Szczególnie trudne było do przyjęcia to, że kobiety mogą stać na straży prawa będąc adwokatami, czy też sędziami.
Kwestia udzielania święceń kobietom pojawiła się najpierw we wspólnotach protestanckich, co jest zrozumiałe ze względu na ich – inne niż u katolików – rozumienie sakramentów i kapłaństwa. Jednak, nie licząc anabaptystów i pewnych sekt, jakie pojawiły się po reformacji, to dopiero w XX wieku zaczęto dopuszczać kobiety do pełni posługi pasterskiej w kościołach protestanckich. W Stanach Zjednoczonych od roku 1956 zaczęli udzielać kobietom pełnych święceń (w swoim rozumieniu) metodyści. Wcześniej, bo w 1944 roku, biskup anglikańskiej prowincji Hong Kongu udzielił święceń kapłańskich pewnej diakonisie, jednak protesty Prowincjalnej Izby Biskupów zmusiły ją do rezygnacji z urzędu. Ostatecznie Kościół anglikański zdecydował się zaakceptować święcenia kobiet w roku 1993. Decyzja ta została wprowadzona w życie rok później.
Dla katolików – którzy podjęli kwestię możliwości święcenia kobiet po Soborze Watykańskim II – to właśnie dyskusja wśród anglikanów i z anglikanami była najbardziej znacząca, ponieważ obie wspólnoty uważają kapłaństwo za ustanowiony przez Chrystusa sakrament. Istotnymi elementami tej dyskusji była wymiana listów pomiędzy Papieżem Pawłem VI i arcybiskupem Canterbury, Donaldem Cogganem, oraz Janem Pawłem II i arcybiskupem Robertem Runcie . 9 lipca 1975 roku arcybiskup Donald Coggan napisał: „Piszemy teraz do Waszej Świątobliwości, aby poinformować o powolnym, ale stałym wzroście zgody opinii wewnątrz Wspólnoty Anglikańskiej, że w zasadzie nie ma fundamentalnych przeszkód, co do kapłańskich święceń kobiet”. 30 listopada Paweł VI w odpowiedzi napisał, że Kościół katolicki „utrzymuje, iż święcenie kobiet do kapłaństwa jest niedopuszczalne z bardzo fundamentalnych powodów. Wśród nich są: poświadczony w Piśmie Świętym przykład Chrystusa, który wybrał swoich Apostołów jedynie spośród mężczyzn; stała praktyka Kościoła, który naśladuje Chrystusa w wybieraniu jedynie mężczyzn; a także żywe Magisterium Kościoła, które konsekwentnie twierdzi, że wyłączenie kobiet z kapłaństwa pozostaje w zgodzie z zamysłem Boga wobec swego Kościoła”. W listach obydwie strony wyrażały ponadto swój niepokój, by narastające różnice w rozumieniu możliwości dopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich nie zablokowały ekumenicznego dialogu pomiędzy Wspólnotą Anglikańską i Kościołem katolickim. Stanowisko Papieża Pawła VI zostało rozwinięte w Deklaracji Kongregacji Nauki Wiary „Inter insigniores” (15 X 1976). W liście do arcybiskupa Canterbury, Roberta Runcie, podpisanym 20 grudnia 1984 roku, Jan Paweł II powołał się na tę Deklarację i wyraził swój niepokój zagrożeniem, jakie niesie dla dialogu ekumenicznego rosnąca przychylność kolejnych wspólnot anglikańskich dla święcenia kobiet. W odpowiedzi z 11 grudnia 1985 roku Robert Runcie przyznał, że kwestia dopuszczenia kobiet do sakramentalnego kapłaństwa jest elementem podziału nie tylko pomiędzy Kościołami katolickim i anglikańskim, ale także wewnątrz tych Kościołów. Z drugiej jednak strony podkreślił, iż chociaż opinie wśród samych anglikanów są podzielone, to „te Kościoły, które dopuściły kobiety do kapłańskiej posługi, uczyniły tak dla poważnych doktrynalnych powodów”.
Jednocześnie – pomimo Deklaracji „Inter insigniores” – problem możliwości kapłaństwa kobiet był żywo dyskutowany w środowiskach katolickich. Wielu teologów katolickich uważało, że kwestia jest otwarta. Nie brakowało też takich, którzy zdecydowanie opowiadali się za dopuszczeniem kobiet do sakramentalnego kapłaństwa. W tej sytuacji, a także w obliczu faktu, że Kościół anglikański ostatecznie zaakceptował w sposób oficjalny święcenia kobiet, Jan Paweł II wydał List Apostolski „Ordinatio sacerdotalis”, w którym – co na początku artykułu zostało zacytowane – kategorycznie odrzuca możliwość udzielania święceń kapłańskich kobietom. Swoje orzeczenie Papież nazywa ostatecznym. Czy w związku z tym katolik winien uznać dyskusję o kapłaństwie kobiet raz na zawsze zamkniętą? Sam Jan Paweł II z dezaprobatą zauważył: „Choć nauka o udzielaniu święceń kapłańskich wyłącznie mężczyznom jest zachowywana w niezmiennej i uniwersalnej Tradycji Kościoła i głoszona ze stanowczością przez Urząd Nauczycielski w najnowszych dokumentach, to jednak w naszych czasach w różnych środowiskach uważa się ją za podlegającą dyskusji, a także twierdzi się, że decyzja Kościoła, by nie dopuszczać kobiet do święceń kapłańskich ma walor jedynie dyscyplinarny” (Ordinatio sacerdotalis, 4). Intencją Jana Pawła II było więc niewątpliwie stanowcze przeciwstawienie się tego rodzaju poglądom. Czy jednak w tej materii nauczanie Jana Pawła II jest nieomylne? W 1995 roku do Kongregacji Nauki Wiary wpłynęło precyzyjnie sformułowane pytanie: „Czy nauczanie, że Kościół nie ma żadnej władzy udzielania kobietom święceń kapłańskich, które w Liście Apostolskim Ordinatio sacerdotalis jest przedstawione jako ostateczne, ma być rozumiane jako należące do depozytu wiary”. Odpowiedź była pozytywna: „Nauczanie to wymaga ostatecznej zgody, gdyż, oparte o zapisane Słowo Boże, i od początku niezmiennie zachowywane i stosowane w tradycji Kościoła, zostało ustanowione jako nieomylne przez zwyczajny i powszechny Urząd Nauczycielski”i . Niektórzy teolodzy zauważyli jednak,
że z jednej strony stwierdzenie Kongregacji Nauki Wiary na temat nieomylności papieskiego nauczania w sprawie święcenia kobiet nie jest nieomylne, z drugiej zaś, samo orzeczenie Jana Pawła II – choć sformułowane w sposób kategoryczny – nie domyka wszystkich furtek i nie wskazuje na własną nieomylność . Ponadto w historii Kościoła niejednokrotnie mieliśmy do czynienia z doktrynami, które były w swoim czasie uważane za nieomylne, a dzisiaj jest oczywiste, że w istocie nigdy takimi nie były, by wspomnieć chociażby wyrażone w bulli „Unam Sanctam” (1302) orzeczenia Papieża Bonifacego VIII na temat relacji pomiędzy władzą świecką i duchowną oraz warunków dostąpienia zbawienia.
Cóż w tej sytuacji mogą zrobić teolodzy, którzy w zgodzie z własnym sumieniem, kierowani intelektualną uczciwością, nie mogą uważać sprawy święcenia kobiet za nieomylnie rozstrzygniętą? Cóż mogą zrobić ci wierni katolicy, którzy zdają się wciąż mieć pokorną nadzieję, że kiedyś kobiety będą mogły przyjmować święcenia kapłańskie? Wydaje się, iż w takim przypadku w punkcie wyjścia katolik powinien zakładać, że nauczanie zawarte w „Ordinatio sacerdotalis” jest prawie w sposób pewny prawdziwe. I dopiero potem może z ostrożnością i szacunkiem dla papieskiego nauczania formułować pytania i stawiać problemy, żywiąc nadzieję, że kiedyś – mocą Ducha Świętego, który prowadzi swój Kościół do całej prawdy (por. J 16,13) – dokona się taka zmiana w zmyśle wiary Kościoła, że ważne święcenie kobiet stanie się faktem. Nie wydaje się jednak, aby taka zmiana była możliwa w niedługim czasie. Natomiast wszelkie otwarte kontestowanie stanowiska Jana Pawła II o możliwości święcenia kobiet i domaganie się – np. w imię walki z dyskryminacją – natychmiastowej zmiany nauczania w tej kwestii, byłoby niegodne katolika i mogłoby poważnie osłabić więź kontestatora z katolicką wspólnotą wiary. Ponadto zwykła intelektualna uczciwość każe unikać uproszczeń, z jakich składa się zacytowana powyżej wypowiedź Wojciecha Eichelbergera. Argumenty za niedopuszczeniem kobiet do święceń kapłańskich są bowiem poważne i zasługują – nawet w przypadku strony niekatolickiej – na szacunek.
Za natchnione potwierdzenie tej oczywistości przyjmowano głównie dwa teksty św. Pawła. W 1 Liście do Koryntian mamy taką oto naukę: „Tak jak to jest we wszystkich zgromadzeniach świętych, kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć; nie dozwala się im bowiem mówić, lecz mają być poddane, jak to Prawo nakazuje. A jeśli pragną się czegoś nauczyć, niech zapytają w domu swoich mężów! Nie wypada bowiem kobiecie przemawiać na zgromadzeniu” (1 Kor 14,33-35). We wskazaniach danych Tymoteuszowi znajdujemy podobne wskazanie: „Kobieta niechaj się uczy w cichości z całym poddaniem się. Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem, lecz chcę, by trwała w cichości” (1 Tm 2,11-12). Dziś raczej nie podaje się tych fragmentów jako argumentu za wykluczeniem kobiet ze święceń. Noszą one bowiem aż nadto widoczne piętno swego czasu. I choć ostatecznie to chrześcijaństwo stało się fundamentem emancypacji kobiet, to przez całe wieki powyższe teksty używane były jako usprawiedliwienie różnego rodzaju ograniczeń roli kobiety w społeczeństwie. Na przykład w Anglii dopiero w 1919 roku otwarto przed kobietami możliwość pracy w prawie wszystkich zawodach. Szczególnie trudne było do przyjęcia to, że kobiety mogą stać na straży prawa będąc adwokatami, czy też sędziami.
Kwestia udzielania święceń kobietom pojawiła się najpierw we wspólnotach protestanckich, co jest zrozumiałe ze względu na ich – inne niż u katolików – rozumienie sakramentów i kapłaństwa. Jednak, nie licząc anabaptystów i pewnych sekt, jakie pojawiły się po reformacji, to dopiero w XX wieku zaczęto dopuszczać kobiety do pełni posługi pasterskiej w kościołach protestanckich. W Stanach Zjednoczonych od roku 1956 zaczęli udzielać kobietom pełnych święceń (w swoim rozumieniu) metodyści. Wcześniej, bo w 1944 roku, biskup anglikańskiej prowincji Hong Kongu udzielił święceń kapłańskich pewnej diakonisie, jednak protesty Prowincjalnej Izby Biskupów zmusiły ją do rezygnacji z urzędu. Ostatecznie Kościół anglikański zdecydował się zaakceptować święcenia kobiet w roku 1993. Decyzja ta została wprowadzona w życie rok później.
Dla katolików – którzy podjęli kwestię możliwości święcenia kobiet po Soborze Watykańskim II – to właśnie dyskusja wśród anglikanów i z anglikanami była najbardziej znacząca, ponieważ obie wspólnoty uważają kapłaństwo za ustanowiony przez Chrystusa sakrament. Istotnymi elementami tej dyskusji była wymiana listów pomiędzy Papieżem Pawłem VI i arcybiskupem Canterbury, Donaldem Cogganem, oraz Janem Pawłem II i arcybiskupem Robertem Runcie . 9 lipca 1975 roku arcybiskup Donald Coggan napisał: „Piszemy teraz do Waszej Świątobliwości, aby poinformować o powolnym, ale stałym wzroście zgody opinii wewnątrz Wspólnoty Anglikańskiej, że w zasadzie nie ma fundamentalnych przeszkód, co do kapłańskich święceń kobiet”. 30 listopada Paweł VI w odpowiedzi napisał, że Kościół katolicki „utrzymuje, iż święcenie kobiet do kapłaństwa jest niedopuszczalne z bardzo fundamentalnych powodów. Wśród nich są: poświadczony w Piśmie Świętym przykład Chrystusa, który wybrał swoich Apostołów jedynie spośród mężczyzn; stała praktyka Kościoła, który naśladuje Chrystusa w wybieraniu jedynie mężczyzn; a także żywe Magisterium Kościoła, które konsekwentnie twierdzi, że wyłączenie kobiet z kapłaństwa pozostaje w zgodzie z zamysłem Boga wobec swego Kościoła”. W listach obydwie strony wyrażały ponadto swój niepokój, by narastające różnice w rozumieniu możliwości dopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich nie zablokowały ekumenicznego dialogu pomiędzy Wspólnotą Anglikańską i Kościołem katolickim. Stanowisko Papieża Pawła VI zostało rozwinięte w Deklaracji Kongregacji Nauki Wiary „Inter insigniores” (15 X 1976). W liście do arcybiskupa Canterbury, Roberta Runcie, podpisanym 20 grudnia 1984 roku, Jan Paweł II powołał się na tę Deklarację i wyraził swój niepokój zagrożeniem, jakie niesie dla dialogu ekumenicznego rosnąca przychylność kolejnych wspólnot anglikańskich dla święcenia kobiet. W odpowiedzi z 11 grudnia 1985 roku Robert Runcie przyznał, że kwestia dopuszczenia kobiet do sakramentalnego kapłaństwa jest elementem podziału nie tylko pomiędzy Kościołami katolickim i anglikańskim, ale także wewnątrz tych Kościołów. Z drugiej jednak strony podkreślił, iż chociaż opinie wśród samych anglikanów są podzielone, to „te Kościoły, które dopuściły kobiety do kapłańskiej posługi, uczyniły tak dla poważnych doktrynalnych powodów”.
Jednocześnie – pomimo Deklaracji „Inter insigniores” – problem możliwości kapłaństwa kobiet był żywo dyskutowany w środowiskach katolickich. Wielu teologów katolickich uważało, że kwestia jest otwarta. Nie brakowało też takich, którzy zdecydowanie opowiadali się za dopuszczeniem kobiet do sakramentalnego kapłaństwa. W tej sytuacji, a także w obliczu faktu, że Kościół anglikański ostatecznie zaakceptował w sposób oficjalny święcenia kobiet, Jan Paweł II wydał List Apostolski „Ordinatio sacerdotalis”, w którym – co na początku artykułu zostało zacytowane – kategorycznie odrzuca możliwość udzielania święceń kapłańskich kobietom. Swoje orzeczenie Papież nazywa ostatecznym. Czy w związku z tym katolik winien uznać dyskusję o kapłaństwie kobiet raz na zawsze zamkniętą? Sam Jan Paweł II z dezaprobatą zauważył: „Choć nauka o udzielaniu święceń kapłańskich wyłącznie mężczyznom jest zachowywana w niezmiennej i uniwersalnej Tradycji Kościoła i głoszona ze stanowczością przez Urząd Nauczycielski w najnowszych dokumentach, to jednak w naszych czasach w różnych środowiskach uważa się ją za podlegającą dyskusji, a także twierdzi się, że decyzja Kościoła, by nie dopuszczać kobiet do święceń kapłańskich ma walor jedynie dyscyplinarny” (Ordinatio sacerdotalis, 4). Intencją Jana Pawła II było więc niewątpliwie stanowcze przeciwstawienie się tego rodzaju poglądom. Czy jednak w tej materii nauczanie Jana Pawła II jest nieomylne? W 1995 roku do Kongregacji Nauki Wiary wpłynęło precyzyjnie sformułowane pytanie: „Czy nauczanie, że Kościół nie ma żadnej władzy udzielania kobietom święceń kapłańskich, które w Liście Apostolskim Ordinatio sacerdotalis jest przedstawione jako ostateczne, ma być rozumiane jako należące do depozytu wiary”. Odpowiedź była pozytywna: „Nauczanie to wymaga ostatecznej zgody, gdyż, oparte o zapisane Słowo Boże, i od początku niezmiennie zachowywane i stosowane w tradycji Kościoła, zostało ustanowione jako nieomylne przez zwyczajny i powszechny Urząd Nauczycielski”i . Niektórzy teolodzy zauważyli jednak,
że z jednej strony stwierdzenie Kongregacji Nauki Wiary na temat nieomylności papieskiego nauczania w sprawie święcenia kobiet nie jest nieomylne, z drugiej zaś, samo orzeczenie Jana Pawła II – choć sformułowane w sposób kategoryczny – nie domyka wszystkich furtek i nie wskazuje na własną nieomylność . Ponadto w historii Kościoła niejednokrotnie mieliśmy do czynienia z doktrynami, które były w swoim czasie uważane za nieomylne, a dzisiaj jest oczywiste, że w istocie nigdy takimi nie były, by wspomnieć chociażby wyrażone w bulli „Unam Sanctam” (1302) orzeczenia Papieża Bonifacego VIII na temat relacji pomiędzy władzą świecką i duchowną oraz warunków dostąpienia zbawienia.
Cóż w tej sytuacji mogą zrobić teolodzy, którzy w zgodzie z własnym sumieniem, kierowani intelektualną uczciwością, nie mogą uważać sprawy święcenia kobiet za nieomylnie rozstrzygniętą? Cóż mogą zrobić ci wierni katolicy, którzy zdają się wciąż mieć pokorną nadzieję, że kiedyś kobiety będą mogły przyjmować święcenia kapłańskie? Wydaje się, iż w takim przypadku w punkcie wyjścia katolik powinien zakładać, że nauczanie zawarte w „Ordinatio sacerdotalis” jest prawie w sposób pewny prawdziwe. I dopiero potem może z ostrożnością i szacunkiem dla papieskiego nauczania formułować pytania i stawiać problemy, żywiąc nadzieję, że kiedyś – mocą Ducha Świętego, który prowadzi swój Kościół do całej prawdy (por. J 16,13) – dokona się taka zmiana w zmyśle wiary Kościoła, że ważne święcenie kobiet stanie się faktem. Nie wydaje się jednak, aby taka zmiana była możliwa w niedługim czasie. Natomiast wszelkie otwarte kontestowanie stanowiska Jana Pawła II o możliwości święcenia kobiet i domaganie się – np. w imię walki z dyskryminacją – natychmiastowej zmiany nauczania w tej kwestii, byłoby niegodne katolika i mogłoby poważnie osłabić więź kontestatora z katolicką wspólnotą wiary. Ponadto zwykła intelektualna uczciwość każe unikać uproszczeń, z jakich składa się zacytowana powyżej wypowiedź Wojciecha Eichelbergera. Argumenty za niedopuszczeniem kobiet do święceń kapłańskich są bowiem poważne i zasługują – nawet w przypadku strony niekatolickiej – na szacunek.
Za i przeciw
Jednym z podstawowych argumentów za niedopuszczeniem kobiet do święceń
jest poświadczony przez Nowy Testament przykład, jaki pozostawił sam
Chrystus, wybierając apostołów spośród mężczyzn. Zwolennicy kapłaństwa
kobiet kontr-argumentują, że w Piśmie Świętym nie ma nic, co by jasno i
pozytywnie wykluczało święcenie kobiet. Innymi słowy, nie ma wyraźnie
sformułowanej wypowiedzi, że święceni mogą być tylko mężczyźni, a nigdy
kobiety. Sam zaś przykład Jezusa należy tłumaczyć nie tyle Jego wolą, by
apostołami i następcami apostołów w kapłaństwie byli jedynie mężczyźni,
ale sytuacją społeczną i mentalnością ludzi tamtych czasów, którzy nie
potrafiliby zaakceptować kobiety jako prezbitera lub biskupa. Jan Paweł
II nie zgadza się z powyższą koncepcją i stwierdza: „Powołując samych
mężczyzn na swych apostołów, Chrystus uczynił to w sposób całkowicie
wolny i suwerenny. Uczynił to z taką samą wolnością, z jaką w całym
swoim postępowaniu uwydatniał godność i powołanie kobiety, nie
dostosowując się do panującego obyczaju i tradycji usankcjonowanej
ówczesnym ustawodawstwemm” (Mulieris dignitatem, 26). Rzeczywiście,
Jezus, którego znamy z kart Nowego Testamentu, nie uprawiał jakiejś
religijnej dyplomacji, ale we wszystkim pełnił wolę Ojca. Ewangelista
Marek poświadcza, że Jezus wybrał na Apostołów tych, których sam chciał
(por. Mk 3,13-14). Wybór ten poprzedził całonocną modlitwą w samotności
(por. Łk 6,12). Należy ponadto przypuszczać, że Ten, który stanął w
obronie cudzołożnicy (por. J 8,1-11), która zgodnie z prawem Mojżesza
powinna zostać ukamienowana, nie obawiałby się powołać jakiejś kobiety
do grona Apostołów, gdyby uważał, że taki jest plan Ojca. Można by
odwołać się do wielu innych fragmentów Ewangelii, jak chociażby
gorszącej uczniów rozmowy Mistrza z Samarytanką (por. J 4,27) lub
jeszcze bardziej gorszącego przyzwolenia Jezusa na oznaki wielkiej
czułości ze strony grzesznicy (por. Łk 7,36-50), aby wykazać, że
„postępowaniem Chrystusa nie kierowały motywy socjologiczne i kulturowe
Jego epoki” (Ordinatio sacerdotalis, 2). Warto też zauważyć, że z woli
Jezusa to kobiety były pierwszymi świadkami Zmartwychwstałego, co
całkowicie stało w sprzeczności z żydowską mentalnością i prawem, według
którego świadectwo kobiet miało niewielkie znaczenie. W tej sytuacji
Kościół pokornie stwierdza, że nie ma danych, które pozwoliłyby
wprowadzić święcenia kobiet bez obawy, że w ten sposób postępuje się
wbrew woli Boga. A jeśli w takiej kwestii, jak ważne sprawowanie
sakramentów, coś jest nie do końca jasne, to lepiej trzymać się drogi
pewnej.
Kolejnym argumentem przeciwko sakramentalnemu kapłaństwu kobiet jest fakt, że w dwutysiącletniej tradycji Kościół nieustannie opowiadał się za święceniem wyłącznie mężczyzn. Zmiana tej tradycji wymagałaby jakiegoś nowego, czytelnego znaku ze strony obecnego w Kościele Ducha Świętego; tymczasem nie wydaje się, aby taki znak został nam dany. Zwolennicy święcenia kobiet twierdzą jednak, że we wczesnej tradycji pierwotnego Kościoła kobiety były dopuszczane do diakonatu, a więc de facto do sakramentu święceń. Powołują się tutaj między innymi na wzmiankę o Febe (Rz 16,1), która pełniła posługę w Kenchrach, a z analizy językowej wynika, że chodziło o posługę diakońską. Trzeba jednak przypomnieć, że w nowotestamentalnym języku posługa diakońska nie była określeniem precyzyjnym i obejmowała różnorodne funkcje we wspólnocie, niekoniecznie funkcje liturgiczne, jak to rozumiemy dzisiaj. Jasne, terminologiczno-dogmatyczne rozróżnienie trzech stopni sakramentu święceń: diakonatu, prezbiteratu i biskupstwa, nastąpiło znacznie później. Nie wiadomo zatem, czy kobiety nazywane diakonisami rzeczywiście otrzymały sakrament święceń. Wiele wskazuje na to, że nie.
Poważniejszym kontr-argumentem wobec argumentu z tradycji wydaje mi się stwierdzenie, że z faktu, iż czegoś nie robiono w Kościele przez 2 tysiące lat, nie należy wyciągać wniosku, że tak na pewno będzie przez następne tysiąclecia. Takie stawianie sprawy opiera się bowiem na najprawdopodobniej fałszywym przekonaniu, że obecnie Kościół osiągnął już swoją historyczną dojrzałość. Tymczasem na przykład za 20 tysięcy lat może się okazać, że obecny stan Kościoła to dopiero początki drogi, po której Duch Jezusa prowadzi swój Lud . Argument ten wydaje mi się na tyle silny, że – jak to już podkreśliłem – opowiadam się za uważaniem kwestii święcenia kobiet za nie do końca zamkniętą. Aczkolwiek – z drugiej strony – jest wielce prawdopodobne, iż w Kościele katolickim nie zostanie ona nigdy w sposób pozytywny otwarta. Wszak jeśli z tego, że czegoś nie robiono przez 2 tysiące lat, nie wynika, że w 4 tysiącleciu tak właśnie się nie zrobi, to tym bardziej nie wynika, że na pewno należy zmienić ową dwutysiącletnią tradycję. I o ile można wyobrazić sobie sytuację, w której Kościół porzuciłby wielowiekową tradycję i powrócił do nauki, że „biskup powinien być mężem jednej żony” (1 Tm 3,2), to z ogromnym trudem przychodzi w obecnej sytuacji wyobrażenie sobie tego, co musiałoby się stać, aby Magisterium Kościoła uznało, że wolą Boga jest święcenie kobiet.
Kolejny argument przeciwko święceniom kobiet odwołuje się do natury sakramentu jako znaku. Wyświęcony kapłan działa podczas liturgii w imieniu Jezusa, co więcej, jest Jego sakramentalnym, widzialnym znakiem. Winien być zatem zdolny do reprezentowania Jezusa nie tylko duchowo, ale również fizycznie. W liturgii kapłan jest wszak ikoną Oblubieńca, który przychodzi, aby posiąść swą Oblubienicę-Kościół. Tego rodzaju nauczanie budzi u wielu zwolenników święcenia kobiet oburzenie, gdyż dopatrują się w nim uznania radykalnej niższości kobiet, skoro nie mogą one działać w imieniu Jezusa Chrystusa w taki sam sposób jak mężczyźni. Sam fakt, że nie można czegoś zrobić tylko dlatego, że jest się kobietą, wydaje się być przejawem niedopuszczalnej dyskryminacji ze względu na płeć. Tego rodzaju oburzenie opiera się – na co wskazuje Magisterium – na fałszywej przesłance, że sakramentalne kapłaństwo w swej istocie jest przywilejem, wywyższeniem, źródłem władzy i zaszczytów. Tymczasem święcenia są posługą, a nie przywilejem, a ponadto posługa ta wcale nie stanowi jakiegoś powszechnego ideału lub tym bardziej nie jest celem chrześcijańskiego powołania. Kapłaństwo sakramentalne nie jest żadnym kryterium jakiegoś „mniej” lub „więcej” napełnienia Bożą łaską. Takim kryterium jest jedynie świętość (por. 1 Kor 12-13) i to na nią jest całkowicie ukierunkowana hierarchiczna struktura Kościoła. Brak powołania do kapłaństwa nie oznacza jakiegoś wykluczenia z pierwszej kategorii chrześcijan. Mierząc się z zarzutem dyskryminowania kobiet Jan Paweł II w jednym z Listów do kapłanów stwierdza: „Oczywiście, można by tak stawiać problem, gdyby kapłaństwo hierarchiczne określało uprzywilejowaną pozycję społeczną, w znaczeniu sprawowania „‘władzy’”. Tak jednak nie jest: kapłaństwo służebne w zamierzeniach Chrystusa nie jest władaniem, lecz służbą” (25 marca 1995 roku). Papież ponadto zauważa: „... fakt, że Najświętsza Maryja Panna, Matka Boga i Matka Kościoła, nie otrzymała misji właściwej apostołom ani kapłaństwa urzędowego, ukazuje wyraźnie, iż niedopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich nie może oznaczać umniejszenia ich godności ani ich dyskryminacji, ale jest wiernością wobec zamysłu mądrości Pana wszechświata” (Ordinatio sacerdotalis, 3). Dodajmy, że to właśnie kobieta, Maryja, nosi tytuł „Królowej Apostołów”.
Inna sprawa, że niejednokrotnie natura święceń kapłańskich jest rozumiana źle, właśnie jako źródło dominacji, a nie pokornej służby. W tej perspektywie zarzut dyskryminacji kobiet w Kościele można i należy przyjąć jako słuszny głos, lecz nie tyle za dopuszczeniem kobiet do święceń, co za zdecydowanym odejściem od praktycznie przeżywanego modelu kapłaństwa rozumianego jako element w eklezjalnej karierze. Sądzę, że dziś właściwym środkiem przeciwdziałającym poczuciu dyskryminacji kobiet w katolickich wspólnotach jest odejście od klerykalnego sprawowania misji kapłańskiej przez mężczyzn, którzy niekiedy zdają się uważać, że w danej wspólnocie zawsze wszystko wiedzą najlepiej. W przeciwnym razie wiele zapewnień Magisterium, co do roli kobiet w Kościele pozostanie jedynie na papierze. Jedno z takich zapewnień znajdujemy na końcu Deklaracji „Inter insigniores”: „święta Matka Kościół pragnie, aby chrześcijańskie kobiety w pełni uświadomiły sobie wielość swojej misji: w dzisiejszych czasach odegrają one decydującą rolę zarówno w odnowie i humanizacji społeczeństwa, jak i w ponownym odkryciu przez wierzących prawdziwego oblicza Kościoła” (nr 6). W powyższym kontekście kwestia kobiet w Kościele stanowi fragment większego problemu, a mianowicie relacji pomiędzy duchownymi a laikatem we wspólnocie wiary.
Spośród innych argumentów przeciwko dopuszczeniu kobiet do kapłaństwa sakramentalnego należy – jak sądzę – wskazać na owoce, jakie przyniosła akceptacja święcenia kobiet w wielu wspólnotach protestanckich, a szczególnie w Kościele anglikańskim. Być może za wcześnie jeszcze na generalne oceny, ale dotychczasowe rezultaty są raczej mało zachęcające. Wraz z pojawieniem się kobiet-pasterzy nie pojawiła się jakaś nowa jakość, która ożywiłaby wspólnoty wiernych. Wręcz przeciwnie, święcenia kobiet okazały się być raczej kolejnym źródłem podziałów niż odnowy wiary w kościołach, które w „postępowości” upatrują szansy na nowe tchnienie Ducha (obecnie „postępowi” anglikanie opowiadają się za zaakceptowaniem związków homoseksualnych, co ich zdaniem miałoby przybliżyć Kościół współczesnemu człowiekowi). Jeśli ów kryzys nie świadczy o zupełnej błędności idei święcenia kobiet, to na pewno przemawia za tym, że czas jeszcze nie dojrzał i nie jest wolą Boga, aby zmieniać dotychczasową tradycję udzielania święceń. Sądzę, że widzialny Kościół Chrystusa wymaga dziś reformy i gruntownych zmian w wielu kwestiach, ale – póki co – taką kwestią na pewno nie jest hierarchiczne kapłaństwo kobiet. I być może nigdy nie będzie...
Kolejnym argumentem przeciwko sakramentalnemu kapłaństwu kobiet jest fakt, że w dwutysiącletniej tradycji Kościół nieustannie opowiadał się za święceniem wyłącznie mężczyzn. Zmiana tej tradycji wymagałaby jakiegoś nowego, czytelnego znaku ze strony obecnego w Kościele Ducha Świętego; tymczasem nie wydaje się, aby taki znak został nam dany. Zwolennicy święcenia kobiet twierdzą jednak, że we wczesnej tradycji pierwotnego Kościoła kobiety były dopuszczane do diakonatu, a więc de facto do sakramentu święceń. Powołują się tutaj między innymi na wzmiankę o Febe (Rz 16,1), która pełniła posługę w Kenchrach, a z analizy językowej wynika, że chodziło o posługę diakońską. Trzeba jednak przypomnieć, że w nowotestamentalnym języku posługa diakońska nie była określeniem precyzyjnym i obejmowała różnorodne funkcje we wspólnocie, niekoniecznie funkcje liturgiczne, jak to rozumiemy dzisiaj. Jasne, terminologiczno-dogmatyczne rozróżnienie trzech stopni sakramentu święceń: diakonatu, prezbiteratu i biskupstwa, nastąpiło znacznie później. Nie wiadomo zatem, czy kobiety nazywane diakonisami rzeczywiście otrzymały sakrament święceń. Wiele wskazuje na to, że nie.
Poważniejszym kontr-argumentem wobec argumentu z tradycji wydaje mi się stwierdzenie, że z faktu, iż czegoś nie robiono w Kościele przez 2 tysiące lat, nie należy wyciągać wniosku, że tak na pewno będzie przez następne tysiąclecia. Takie stawianie sprawy opiera się bowiem na najprawdopodobniej fałszywym przekonaniu, że obecnie Kościół osiągnął już swoją historyczną dojrzałość. Tymczasem na przykład za 20 tysięcy lat może się okazać, że obecny stan Kościoła to dopiero początki drogi, po której Duch Jezusa prowadzi swój Lud . Argument ten wydaje mi się na tyle silny, że – jak to już podkreśliłem – opowiadam się za uważaniem kwestii święcenia kobiet za nie do końca zamkniętą. Aczkolwiek – z drugiej strony – jest wielce prawdopodobne, iż w Kościele katolickim nie zostanie ona nigdy w sposób pozytywny otwarta. Wszak jeśli z tego, że czegoś nie robiono przez 2 tysiące lat, nie wynika, że w 4 tysiącleciu tak właśnie się nie zrobi, to tym bardziej nie wynika, że na pewno należy zmienić ową dwutysiącletnią tradycję. I o ile można wyobrazić sobie sytuację, w której Kościół porzuciłby wielowiekową tradycję i powrócił do nauki, że „biskup powinien być mężem jednej żony” (1 Tm 3,2), to z ogromnym trudem przychodzi w obecnej sytuacji wyobrażenie sobie tego, co musiałoby się stać, aby Magisterium Kościoła uznało, że wolą Boga jest święcenie kobiet.
Kolejny argument przeciwko święceniom kobiet odwołuje się do natury sakramentu jako znaku. Wyświęcony kapłan działa podczas liturgii w imieniu Jezusa, co więcej, jest Jego sakramentalnym, widzialnym znakiem. Winien być zatem zdolny do reprezentowania Jezusa nie tylko duchowo, ale również fizycznie. W liturgii kapłan jest wszak ikoną Oblubieńca, który przychodzi, aby posiąść swą Oblubienicę-Kościół. Tego rodzaju nauczanie budzi u wielu zwolenników święcenia kobiet oburzenie, gdyż dopatrują się w nim uznania radykalnej niższości kobiet, skoro nie mogą one działać w imieniu Jezusa Chrystusa w taki sam sposób jak mężczyźni. Sam fakt, że nie można czegoś zrobić tylko dlatego, że jest się kobietą, wydaje się być przejawem niedopuszczalnej dyskryminacji ze względu na płeć. Tego rodzaju oburzenie opiera się – na co wskazuje Magisterium – na fałszywej przesłance, że sakramentalne kapłaństwo w swej istocie jest przywilejem, wywyższeniem, źródłem władzy i zaszczytów. Tymczasem święcenia są posługą, a nie przywilejem, a ponadto posługa ta wcale nie stanowi jakiegoś powszechnego ideału lub tym bardziej nie jest celem chrześcijańskiego powołania. Kapłaństwo sakramentalne nie jest żadnym kryterium jakiegoś „mniej” lub „więcej” napełnienia Bożą łaską. Takim kryterium jest jedynie świętość (por. 1 Kor 12-13) i to na nią jest całkowicie ukierunkowana hierarchiczna struktura Kościoła. Brak powołania do kapłaństwa nie oznacza jakiegoś wykluczenia z pierwszej kategorii chrześcijan. Mierząc się z zarzutem dyskryminowania kobiet Jan Paweł II w jednym z Listów do kapłanów stwierdza: „Oczywiście, można by tak stawiać problem, gdyby kapłaństwo hierarchiczne określało uprzywilejowaną pozycję społeczną, w znaczeniu sprawowania „‘władzy’”. Tak jednak nie jest: kapłaństwo służebne w zamierzeniach Chrystusa nie jest władaniem, lecz służbą” (25 marca 1995 roku). Papież ponadto zauważa: „... fakt, że Najświętsza Maryja Panna, Matka Boga i Matka Kościoła, nie otrzymała misji właściwej apostołom ani kapłaństwa urzędowego, ukazuje wyraźnie, iż niedopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich nie może oznaczać umniejszenia ich godności ani ich dyskryminacji, ale jest wiernością wobec zamysłu mądrości Pana wszechświata” (Ordinatio sacerdotalis, 3). Dodajmy, że to właśnie kobieta, Maryja, nosi tytuł „Królowej Apostołów”.
Inna sprawa, że niejednokrotnie natura święceń kapłańskich jest rozumiana źle, właśnie jako źródło dominacji, a nie pokornej służby. W tej perspektywie zarzut dyskryminacji kobiet w Kościele można i należy przyjąć jako słuszny głos, lecz nie tyle za dopuszczeniem kobiet do święceń, co za zdecydowanym odejściem od praktycznie przeżywanego modelu kapłaństwa rozumianego jako element w eklezjalnej karierze. Sądzę, że dziś właściwym środkiem przeciwdziałającym poczuciu dyskryminacji kobiet w katolickich wspólnotach jest odejście od klerykalnego sprawowania misji kapłańskiej przez mężczyzn, którzy niekiedy zdają się uważać, że w danej wspólnocie zawsze wszystko wiedzą najlepiej. W przeciwnym razie wiele zapewnień Magisterium, co do roli kobiet w Kościele pozostanie jedynie na papierze. Jedno z takich zapewnień znajdujemy na końcu Deklaracji „Inter insigniores”: „święta Matka Kościół pragnie, aby chrześcijańskie kobiety w pełni uświadomiły sobie wielość swojej misji: w dzisiejszych czasach odegrają one decydującą rolę zarówno w odnowie i humanizacji społeczeństwa, jak i w ponownym odkryciu przez wierzących prawdziwego oblicza Kościoła” (nr 6). W powyższym kontekście kwestia kobiet w Kościele stanowi fragment większego problemu, a mianowicie relacji pomiędzy duchownymi a laikatem we wspólnocie wiary.
Spośród innych argumentów przeciwko dopuszczeniu kobiet do kapłaństwa sakramentalnego należy – jak sądzę – wskazać na owoce, jakie przyniosła akceptacja święcenia kobiet w wielu wspólnotach protestanckich, a szczególnie w Kościele anglikańskim. Być może za wcześnie jeszcze na generalne oceny, ale dotychczasowe rezultaty są raczej mało zachęcające. Wraz z pojawieniem się kobiet-pasterzy nie pojawiła się jakaś nowa jakość, która ożywiłaby wspólnoty wiernych. Wręcz przeciwnie, święcenia kobiet okazały się być raczej kolejnym źródłem podziałów niż odnowy wiary w kościołach, które w „postępowości” upatrują szansy na nowe tchnienie Ducha (obecnie „postępowi” anglikanie opowiadają się za zaakceptowaniem związków homoseksualnych, co ich zdaniem miałoby przybliżyć Kościół współczesnemu człowiekowi). Jeśli ów kryzys nie świadczy o zupełnej błędności idei święcenia kobiet, to na pewno przemawia za tym, że czas jeszcze nie dojrzał i nie jest wolą Boga, aby zmieniać dotychczasową tradycję udzielania święceń. Sądzę, że widzialny Kościół Chrystusa wymaga dziś reformy i gruntownych zmian w wielu kwestiach, ale – póki co – taką kwestią na pewno nie jest hierarchiczne kapłaństwo kobiet. I być może nigdy nie będzie...